Dopóki śmierć nas nie rozłączy – recenzja książki „Krew i miód”

Przygodę z książką Krew i miód rozpoczęłam niedługo po tym, jak zapoznałam się z Gołębiem i Wężem.

Pierwsza część od dawna leżała na mojej półce, ale jednak nie miałam dosyć motywacji, by po nią sięgnąć. Po prostu to nie był czas na nią. Parę dni przed premierą kolejnego tomu przypomniałam sobie o niej i rozpoczęłam przygodę.

Muszę przyznać, że książka miała wysoko postawioną poprzeczkę przeze mnie. Dodatkowo polecała ją moja ulubiona autorka – Sarah J. Maas. Także, zanim zaczęłam historię, już z góry narzuciłam jej wysoki poziom.

Na ogół lektura mnie nie rozczarowała. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to do stylu pisania. Czytało się przyjemnie, ale to tyle. Nie wciągnęła mnie tak mocno, bym chciała przeczytać ją do końca za pierwszym razem. O wiele lepiej czytało mi się pierwszą część, gdzie była ukazana wolno rozwijająca się relacja głównych bohaterów. Myślę, że jest to jednak bardzo subiektywna sprawa. Zapewne jestem przyzwyczajona do stylu innych autorek albo do konkretnych zabiegów, dzięki którym książka mnie pochłania.

Jedną ze scen, która zapadła mi w pamięć jest czarowanie Lou. Podoba mi się aspekt zabierania niektórych chwil z życia za czary. Nie jest dokładnie wspomniane czy chwile wybierane są losowo, czy można zdecydować, z jakiego przedziału ofiarujesz. Jeśli mogłabym, to chętnie używałabym magii tylko po to, by pozbyć się okropnych wspomnień z mojego życia.

Podczas podróży Pana Deveraux wraz z głównymi bohaterami, Reid zapytał Beau o jego urodziny. Zdradził, że ma je dziewiątego sierpnia i będą to jego dwudzieste pierwsze. Śmiesznym aspektem jest to, że właśnie dzień wcześniej będę obchodzić te same urodziny. Uwielbiam takie smaczki, które jeszcze bardziej zbliżają mnie do bohaterów książek.

Bardzo zaciekawił mnie też wątek matagotów. Jako fanką uniwersum Harry’ego Pottera znałam już to określenie wcześniej. To magiczne stworzenie, które przypomina kota. Odpowiedzialne było za ochronę niektórych działów w biurze we Francji. W książce Shelby Mahurin także są to fantastyczne postacie, jednak mogą one przybrać różną formę. Pojawiają się przy osobach, które coś dręczy i nie odchodzą tak łatwo. Lou przyciągnęła, aż dwa matagoty, co nie zdarzyło się jeszcze nikomu. Możemy sobie tylko wyobrazić, ile musiała mieć na głowie oraz jak poważne wyrzuty sumienia mogły ją dręczyć.

Podoba mi się to, jak została ukazana postać Lou. Pomijając wątek fantastyczny, jej problemy są takie ludzkie. Chęć posiadania matki. Tak, Lou miała matkę, ale nie taką, jaką chciała. Ona tęskniła za kimś, kto będzie ją wspierał. Tęskniła za osobą, która ma wszystkie cechy kochającego rodzica, a nie personalnie za osobą, która ją poczęła. Nie dziwię się podejścia dziewczyny do swojej Manam. Po tym, co jej zrobiła, nigdy bym jej nie wybaczyła i nie traktowała jako matki.

Sytuacja, która bardzo mnie zabolała to ta, w której Reid porównał Lou do jej rodzicielki. Nie spodziewałam się po nim tego. Rozumiem, że ciężko było mu zaakceptować nową naturę jego małżonki, ale jak tak mógł. Ona na każdym kroku starała się o ochronę dla niego. Nie chciała pozwolić, by stała się mu żadna krzywda. Według stereotypów to on powinien być jej rycerzem i bronić ją przed całym złem ich świata, ale tutaj tak nie było. Lou była silniejsza od niego. Władała magią. Reid w sumie też, jednak bał się jej używać, a może też nie chciał? Nie oznacza to, że miał prawo tak do niej powiedzieć. Jedyną zaletą tej sytuacji były przemyślenia Lou. Zaczęła rozmyślać na temat swojej natury i zachowania i mogę rzec, że wtedy coś w niej pękło.

Co do zalotów między Coco a Anselem jestem tego samego zdania, co Reid. Dziewczyna nie powinna się bawić uczuciami młodego chłopaka. On zakochał się w niej na zabój, a ona swoją nieświadomością i niezdecydowaniem tylko go krzywdziła. Ansel zasługiwał na prawdziwą miłość, od kogoś, kto go pokocha i doceni na resztę życia.

Jedną z postaci, której naprawdę nie trawię, jest matka Reida. Nie lubię jej za obojętność. Wielokrotnie mogła nie dopuścić do paru sytuacji, a mimo to nie ruszyła palcem i obserwowała wszystko. Nie wiem, czy sprawiało jej to radość, czy jakimi innymi aspektami się kierowała, ale jakim okropnym człowiekiem trzeba być, by móc patrzeć na cierpienie lub śmierć innych. Dziwię się, że mogła po tym spać spokojnie i robić to wszystko dalej.

Muszę przyznać, że urzekła mnie scena, gdzie Lou nazwała się Panią Diggory. Moje serce wtedy ogromnie się cieszyło. Była to naprawdę urocza scena.

Myślę, że końcówka była jednym z najbardziej emocjonalnych momentów z tej części. Miłość, śmierć i przeszłość, która nie daje o sobie zapomnieć. Całe życie Reida. Wszystkie momenty, te dobre i złe, zaczynają do niego wracać. W jednej chwili uzmysławia sobie, że tak naprawdę jego jedyną bliską osobą był Arcybiskup. Oprócz niego nie miał nikogo. Był zupełnie sam.

Zbliżając się do końca lektury, myślałam, że nic lepszego już mnie nie spotka, że to, co dostałam do tej pory, to było maksimum twórczości autorki. Myliłam się. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiej dawki emocji na koniec. Miałam już wyrobione zdanie, że jest to przeciętna historia i pierwsza część była o wiele lepsza. Jednak to, co się tutaj zadziało, przewyższyło moje oczekiwania.

Co do zakończenia to muszę przyznać, że wywołuje u mnie skrajne uczucia. Kocham je i nienawidzę jednocześnie. Z reguły uwielbiam sytuacje, gdy autorka kończy książkę w tak okrutny sposób, by czytelnik sam mógł sobie dopowiedzieć dalsze wydarzenia albo umierał z tęsknoty do kolejnej części (o ile będzie). Tym razem moje serce, jednak sądzi inaczej. Jest to jedne z zakończeń, które rani najbardziej. Pozostawia ślad i nie daje spać po nocach.

Z tego, co się dowiedziałam kolejna część ma wyjść za granicą 3 sierpnia. Nie wiadomo jeszcze, kiedy ukaże się w polskim tłumaczeniu. Do tego czasu nie pozostaje nam nic innego, jak usychać z tęsknoty za Lou, Reidem i resztą bohaterów.

 

Miłośniczka kotów, książek i dobrej herbaty! Najbardziej preferuję fantastykę i romanse, ale innymi gatunkami nie pogardzę. Dodatkowo w moim sercu gości jeszcze teatr i taniec.
0
Would love your thoughts, please comment.x