Finał The 100 przywołuje na myśl wspomnienia…niestety niekoniecznie te dobre

Żeby było jasne. The 100 potknęło się o własne nogi. Zburzyło swoją reputację wśród widzów na długo przed tym, zanim zrobiła to Gra o Tron, której finał szybko stał się synonimem tego, jak nie powinno kończyć się kultowych serii.

The 100 zmieniło swoją młodą blond bohaterkę w złoczyńcę kilka sezonów temu. Podczas gdy Gra o Tron postanowiła zrobić to w ostatnim odcinku. Z drugiej strony, Gra o tron nie zakończyła się piosenką U2. Mogłabym powiedzieć więcej, ale być może planujesz nadrobić zaległości, a ja nie chcę zepsuć ci tego doświadczenia! Przejdźmy więc do omówienia finałowego odcinka i zostawmy Grę o Tron w spokoju.

Witajcie ci, którzy dotarliście do finału, oraz ci, którzy chcecie dowiedzieć się, jak bardzo było źle, ale nie chcecie poświęcać godzin swojego życia na oglądanie tego wszystkiego. Od wielu lat w krytyce gatunkowej jesteśmy zaznajomieni z serialami, w których śmierci bohaterów są wizytówką ich jakości. Wczesne sezony The Vampire Diaries i The 100 chwalono za ich bezmyślne morderstwa. Tak samo było z The Walking Dead i Grą o Tron, która w publicznym dyskursie niemal w całości kręciła się wokół tego. W końcu doszło do tego, że w The 100 zabili Lincolna i Lexę, a fani się zbuntowali. Jak się okazuję, w ostatecznym rozrachunku śmierć bohatera nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem.

Jednak wróćmy do rzeczy. Przez cały sezon nasza wesoła banda morderców prowadziła kluczową wojnę z inną ocalałą frakcją ludzkości. Grupa ta odkryła ścieżkę do pewnych niebiańskich istot, które ostatecznie osądzą ludzkość na podstawie jednej osoby i albo doprowadzą ją do ekstazy… przepraszam, wzniosą, do obcego nieba, albo całkowicie wymażą tę ostatnią małą grupę rasy ludzkiej.

Bill Cadogan i jego wielki plan

Szczerze mówiąc, siódmy sezon nigdy nie powinien się wydarzyć. Przywrócenie Billa Cadogana i wprowadzenie jego wyznawców nie wyszło serialowi na dobre. Szczególnie że nasi bohaterowie ledwo co skończyli zmagać się z Sanctum i jego boskimi Prime’ami. Przynajmniej Russell Lightbourne i jego technologicznie nieśmiertelni krewni byli przedłużeniem ustalonej mitologii wokół Płomienia (który przechowywał umysły dawnych dowódców), co w jakiś sposób dało pole do rozwoju głównych postaci. The 100 łamiące własne zasady dotyczące śmierci w zeszłym sezonie było fantastycznym przykładem na to, jak długo trwająca seria wciąż mogła trzymać poziom i jednocześnie wprowadzić coś nowego, czego nie można powiedzieć o ostatnim sezonie.

Te wszystkie wariactwa o „Ostatniej wojnie” wyglądają tak jakby reżyser zapomniał, o czym były poprzednie sezony. Po czym stwierdził — Niechaj bohaterowie zostaną osądzeni za swoje czyny! Najlepiej przez wszechmocne, obce istoty, pomimo tego, że serial nigdy nie uwzględniał obecności istot pozaziemskich. Jedyną postacią, która naprawdę skorzystała na tym sezonie i pętlach czasowych była Octavia (więcej na ten temat później).

Fakt, że Cadogan i jego ludzie pomylili się w tłumaczeniu, raczej nie był zbyt dużym zwrotem akcji. Biorąc pod uwagę decyzję Clarke i jej bandy oraz ich samozachowawcze tendencje, które zawsze wykazywali. Nie było wątpliwości, że w ramach testu, tak czy siak, będzie miała miejsce jakaś walka.

Clarke reprezentuje ludzkość podczas testu

To, że Clarke otwiera odcinek, bez skruchy strzelając do bezimiennych wyznawców, jest kpiną z uwagi na fakt, z jaką udręką podchodziła do wcześniejszych ludobójstw. To, że zamordowała Cadogana, zanim miał szanse odpowiedzieć na pierwsze pytanie testu, powinno z góry dać do zrozumienia niebiańskim sędziom, jaki będzie wynik tego egzaminu. Choć Bill Cadogan zupełnie nie nadaje się do przemawiania w imieniu rasy ludzkiej, Clarke Griffin nie jest dużo lepszym wyborem.

Problem z ostatnim testem i z transcendencją polega na tym, że nie wiemy nic o tych wzniosłych istotach. Poza tym, że mają one moc zapraszania innych cywilizacji, aby stały się z nimi „nieskończone” lub unicestwienia ich poprzez przekształcenie w kryształowe posągi jako świadectwo ich niepowodzenia. Istoty te wydają się być odległe od ludzkich emocji i doświadczeń. Mimo to posiadają prawo do osądzania ludzkich zachowań, ukazując się jako kluczowa postać dla testującego.

Było miło zobaczyć Lexe (Alycia Debnam-Carey), nawet jeśli tak naprawdę nie była to ona. Jednak, mimo iż była to jedna z lepszych scen tego odcinka, to uważam, że w tej scenie, zamiast Lexy powinien pojawić się Bellamy. Według wyjasnienia sędzi, Lexa była dla Clarke jej życiowym przewodnikiem oraz jej największą miłością.

Brak Bellamy’ego w finale

Uważam, jednak że Bellamy był znacznie bardziej znaczącą postacią w życiu Clarke. Bez względu na to, czy ktoś uważał ich jedynie za przyjaciół, czy może liczył na coś więcej między nimi. Nie da się zaprzeczyć, że byli dla siebie bratnimi duszami. Wzajemnie podejmowali decyzje, których inni nie byli w stanie udźwignąć.

Nie będę się rozpisywać o tym, jak bardzo twórcy zniszczyli ich relacje w tym sezonie. Zajęłoby to stanowczo za dużo miejsca, ale uważam, że Bellamy zasługiwał na dużo więcej. Jego śmierć była bezcelowa i okrutna biorąc pod uwagę fakt, że zabiła go własna przyjaciółka i umarł twierdząc, że wszyscy go nienawidzą. Umieszczenie go w tej scenie zamiast Lexy przynajmniej, choć trochę oddałoby hołd jego postaci.

Clarke i jej przemiana

We wcześniejszych sezonach, Clarke reprezentowała zarówno to, co najlepsze, jak I najgorsze w rasie ludzkiej. Była postacią zdolną do podejmowania trudnych wyborów, do wzięcia na siebie odpowiedzialności za popełnione czyny. Nie raz skazała się na śmierć, wygnanie lub izolację, aby inni nie musieli dźwigać na swoich barkach podobnego ciężaru.

Jednak w finałowym sezonie zmieniono ja w przerażoną, samotną matkę, która jest tak krótkowzroczna, że nie potrafi wziąć pod uwagę niczego poza bezpieczeństwem swojej przybranej nastoletniej córki. Traktuje Madi jak bezbronne niemowlę, a nie jak kogoś w tym samym wieku, co ona, gdy jako młodociana przestępczyni, została wysłana na Ziemię.

Osądzenie ludzkości

Podczas testu Clarke opisuje swój ból pozaziemskiej istocie, jednocześnie dając jej do zrozumienia, że może i czuje to, co ona, ale nigdy tego nie zrozumie. W odpowiedzi sędzia określa ją jako niezdolną do podążania za innym hasłem niż hasło Ziemian jus drein jus daun lub po naszemu „krew za krew”. Tak więc oczywiste jest, że ludzkość, osądzona przez pryzmat Clarke zostanie skazana na wyginięcie. Clarke nigdy nie miała reprezentować ludzkości jako całości, ponieważ ucieleśnia jej najgorsze instynkty. Mimo to zapada wyrok — ludzkość nie nie zasługuje na transcendencję.

Tyle że nasi bohaterowie nigdy nie mieli żadnego interesu w transcendencji swojego istnienia, nim natknęli się na wyznawców. Mimo że każde ich spotkanie z inną cywilizacją kończyło się rywalizacją i rozlewem krwi, nigdy nie porzucili nadziei, że następnym razem będą w stanie koegzystować z innym gronem ludzi. Pamiętajcie, że Clarke zdecydowała się zniszczyć Miasto Światła i jego dziwne cyfrowe życie pozagrobowe, ponieważ ta pseudo egzystencja nie była drogą, którą ludzkość powinna dalej podążać.

Wybór pomiędzy transcendencją, a wymarciem stawia ich niemal w sytuacji bez wyjścia. Dzięki Bogu, za Raven Reyes dla której nic nie jest niemożliwe.

Raven ratuje ludzkość

W tym przypadku traktuje ostatni test jako wyścig sztafetowy. Raven żąda szansy, aby go powtórzyć, skłaniając sędziego pod postacią Abby!- do teleportowania ich do Bardo w czasie rzeczywistym, aby zobaczyć, czy Ostatnia Wojna rzeczywiście ma miejsce. Zarówno kultura uczniów, jak i Ziemian zbudowana jest wokół walki — jako natychmiastowego i refleksyjnego wyboru; bez względu na to, co kto krzyczy. Czy jest to jus drein, jus daun czy „dla całej ludzkości”, to ta sama samozachowawcza przemoc. Więc nawet jeśli sędzia byłby skłonny wziąć pod uwagę całą ludzkość (w tym momencie najwyżej kilkaset osób), to niestety preferują ten sam styl życia co Clarke.

Jedyne co mogą zrobić, to zdecydować, że ich walka jest skończona — nie dlatego, że umierają, ale dlatego, że przestają walczyć.

Wojna nie jest odpowiedzią

Raven, jako jakiś dziwny duchowy obserwator, nie może się wtrącać do akcji. Na szczęście nie tylko jej zależy, aby zapobiec rozlewowi krwi. Jedną z bardziej wzruszających scen był moment, w którym Octavia i Indra doszły do wniosku, że nie chodzi o Ostatnią Wojnę w sensie ostatecznej, zwycięskiej walki, ale o przerwanie cyklu przemocy. Indra w końcu pozbywa się Sheidhedy (kilka odcinków za późno!), podczas gdy Octavia wygłasza przemowę o byciu Wonkru. Może powinni byli spróbować tego na początku?

Tak właśnie wygląda dobry rozwój postaci. Octavia Blake, dziewczyna spod podłogi, Blodreina, musiała odłożyć na bok cały swój gniew oraz żądze krwi, aby przerwać swój własny cykl przemocy. Jednak nawet jej wielkie przemówienie ma w sobie wiele wspólnego z przemową Tyriona Lannistera „najważniejsza jest dobra historia” z finału Gry o tron; ale to wszystko wydaje się zbyt oczywiste.

Najwyraźniej te kilka minut było wystarczające, bo po słowach Raven:

Możemy się zmienić, potrzebujemy tylko więcej czasu

Sędzia zmienia swoją decyzję i pozwala ludzkości przejść transcendencje, zmieniając ich w dziwne świecące istoty.

Clarke znów zostaje męczennicą

Wszystkich z wyjątkiem Clarke, która ponownie stała się męczennicą i pariasem, mającym przeżyć resztę swojej śmiertelnej egzystencji samotnie. Szczerze mówiąc, sędzia Lexa miała rację. Clarke jako jedyna podczas testu popełniła morderstwo, więc to logiczne, że miało to swoje konsekwencje. Nie, żeby Ostatni Test miał jakiekolwiek jasne zasady.

Jednak ostatnia scena unieważnia wszystko, co działo się w tym odcinku, nie wspominając o całej serii. Wszystko z powodu kolejnej dawki nowych informacji, która nie była wcześniej dostępna:

Transcendencja jest wyborem, a wszyscy przyjaciele Clarke zdecydowali ją odrzucić na rzecz dołączenia do niej na Ziemi…

Odrzucenie transcendencji

Oznacza to, że Murphy, Emori, Niylah, Jackson, Miller, Octavia, Levitt, Hope i Jordan wybrali śmiertelność zamiast życia w nieskończonym mieście Światła. Tylko po to, aby Clarke nie spędziła reszty swoich dni na rozmowach przez radio. Nie mając nikogo, kto by jej odpowiedział. Szczerze mówiąc, to ma sens; jak już mówiłam wcześniej, te postacie nigdy nie planowały transcendencji; po prostu nie chciały być unicestwione. Więc wrócili, by spróbować jeszcze raz.

Jedynie Madi nie wróciła. Pewnie nasuwa wam się pytanie dlaczego? Stwierdziła, że Clarke nie chciałaby, aby poświęciła całe swoje życie dla niej i zrezygnowała z możliwości posiadania przyjaciół w swoim wieku. Mimo iż ten wybór wydaje się logiczny, nie można się oprzeć wrażeniu, że w takim wypadku cały wątek o tym, że Clarke nie może żyć bez Madi był kompletnie bezcelowy. Dobrze wiemy, że osoby, które się nie wzniosły i umrą, już nigdy nie zobaczą osób, które przeszły transcendencje. Oznacza to również, że Clarke już nigdy jej nie zobaczy, nawet po śmierci.

To wszystko jest bardzo wzruszające. Jednak wyraźnie widać, że jest to pewnego rodzaju manipulacja ze strony twórców, aby wywołać pozytywne uczucia w widzach. Rodzi to również mnóstwo pytań:

Czy z Ziemią wszystko w porządku? Czy Monty całkowicie mylił się co do procesu regeneracji Ziemi po bombie Eligiusza IV? Skoro Uczniowie wiedzieli, że Ziemia jest zdrowa. Dlaczego po prostu nie wysłali tam naszych bohaterów i nie pozwolili im żyć przez resztę swojego krótkiego życia w niewiedzy, zamiast ryzykować, że popsują im plan?

Finał zatraca sens całego serialu

Najbardziej niepokojące jest to, że The 100, seria o ciągłych walkach ludzkości o współistnienie, kończy się na przesłaniu, że wszystko jest w porządku, kiedy nie ma nikogo, z kim trzeba odłożyć na bok różnice. Raj dla Clarke i współtowarzyszy to bycie ze sobą i nieprzejmowanie się wtargnięciem na czyjąś ziemię, zasymilowaniem się z czyjąkolwiek kulturą, czy też ulegnięciem pokusie wymazania wszelkich rzekomych wrogów celem własnego przetrwania. Jedno jest pewne: uświadomili sobie, że walka to nie wszystko. Jednak nagrodzenie ich życiem, w którym nigdy nie będą musieli walczyć z inną armią, nie daje poczucia, że czegokolwiek się nauczyli.

Nasza grupka bohaterów budująca schronienie na brzegu nasuwa na myśl mantrę:

Obyś w spokoju odbił od brzegu. A w miłości odnalazł następną. Bezpiecznej podróży na ostatniej drodze ku ziemi. Obyśmy znów się spotkali.

Zawsze mówili to swoim umierającym, co jest ironią losu, biorąc pod uwagę fakt, że transcendencja nie pozwala zmarłym na dołączenie. Wychodzi na to, że mantra tyczy się jedynie Clarke i jej przyjaciół.

Przemiana serialowego łajdaka

Ostatnią rzeczą, o której chciałabym wspomnieć, jest przemiana Murphy’ego. Serial zawsze przedstawiał go jako bezwzględnego człowieka walczącego jedynie o własne przetrwanie do czasu, gdy poznał Emori. Finał idealnie zwieńczył jego historię pokazując, jak ostatecznie dokonuje przemiany w dobrego człowieka, który nie potrafi żyć bez swojej ukochanej. Gotowego poświęcić swoje życie. Ich wspólne sceny są miodem na serce i jedną z niewielu rzeczy, którą można uznać za dobrą w tym finale.

Bez ciebie to byłoby przetrwanie, nie życie. Wole parę godzin z tobą, niż wieczność bez ciebie.

Podsumowując wszystko, co napisałam. Uważam, że finał mógłby być o wiele lepszy, gdyby nie postanowili nagle całkowicie zignorować tego, co działo się wcześniej. Swoją drogą nie bawi was to, że Clarke myślała, że Murpy i Emori również nie dokonali transcendencji? I dlaczego pies na to nie zasługuje? Całe szczęście, że dokona żywota z naszą wesołą, już nie tak zabójczą gromadką.

A co wy myślicie o finale? Podzielcie się swoimi przemyśleniami w komentarzach!

 

1
0
Would love your thoughts, please comment.x