Miasto, w którym spędziłam łącznie ponad miesiąc życia, ukazane w zupełnie innej perspektywie – ludzi pracujących i żyjących głównie nocą.
Według autora, zanim w epoce wiktoriańskiej wynaleziono lampy, noc w Londynie wyglądała zupełnie inaczej. Ludzie na te parę godzin zdejmowali maski, które zakładali za dnia, chowali dobre maniery w kieszeń. Jednak szerszy dostęp do światła zmienił wiele rzeczy. Co się dzieje obecnie nocą w Londynie? Kto się bawi, a kto pracuje? Właśnie na te pytania odpowiada Sukhdev Sandhu zainspirowany książką z 1926 roku – The Nights of London.
Każdy rozdział zabiera nas w inne rejony stolicy Wielkiej Brytanii. Raz spędzamy noc z policją powietrzną, innym razem towarzyszymy technologom w klinice snu, egzorcystom, graficiarzom czy sprzątaczom. Tych wszystkich ludzi łączy jedno, pracują w momentach, gdy Londyn cichnie. Nie rozwodzimy się nad ich zawodem, ba, czasem nie mamy pojęcia o istnieniu takowego. Autor otwiera przed nami drzwi do zupełnie innej rzeczywistości, w mieście, które wydawałoby się, zostało wyeksploatowane w literaturze na wszystkie możliwe sposoby. A jednak w polskim piśmiennictwie nie spotkałam się jeszcze z czymś takim. Oryginał został wypuszczony w 2006 roku, więc trochę mogło się pozmieniać, zwłaszcza po Brexicie.
Ta publikacja wpłynęła na moje postrzeganie Londynu. Uzupełniła wiedzę na temat miasta, jego mieszkańców i różnic między pozornie podobnymi zawodami. Dobrym przykładem są kierowcy zwykłych taksówek i tak zwanych minicabów, gdzie brakuje przegrody, która często (zwłaszcza nocą) gwarantuje bezpieczeństwo. Zdarzało mi się być na ulicach tej metropolii po zmierzchu, jednak nigdy nie zastanawiałam się bardziej nad tym, co się o tej porze dzieje. Czasem niektóre historie przywoływały wspomnienia, np. jazdę o trzeciej rano na lotnisko, czy momenty, w których jasno było widać, że lisy buszowały po naszej ulicy (przez porozrzucane wszędzie śmieci).
Miasto Nocą. Londyn czytało mi się dobrze. Szanuję za wyszukany dobór słownictwa; czasem musiałam coś wyszukać w Internecie, więc skończyłam lekturę wzbogacona o kilka określeń. Spodobały mi się też wypowiedzi osób, z którymi rozmawiał pan Sandhu, ich historie, niektóre zabawne, niektóre tragiczne. Można było się poczuć tak, jakbyśmy sami odwiedzali rozmaite miejsca: barki, londyńskie ścieki czy pole golfowe, na którym zalęgły się lisy.
Samo wydanie książki zaskoczyło mnie paroma rzeczami. Najbardziej ucieszyłam się z zawarcia nazwiska tłumaczki na okładce. Często ludzie zapominają, że to właśnie dzięki tłumaczom możemy poznawać wiele historii w naszym języku. Ciekawym dodatkiem są czarno-białe zdjęcia na początku każdego rozdziału. Dobrze odzwierciedlają to, o czym pisze autor. Z kolei okładka mnie nie porwała, definitywnie nie jest w moim guście – na szczęście nie jestem osobą, która aż tak zwraca na to uwagę. Skupiam się głównie na treści. Jest mniejsza niż standardowa książka, ale jeszcze nie wpisuje się w standardy „kieszonkowe”.
Autorem jest Sukhdev Sandhu, przekład zawdzięczamy Ewie Ledóchowicz, a wydania podjęło się wydawnictwo Książkowe Klimaty, któremu serdecznie dziękuję za egzemplarz do recenzji.
Odpowiedz