Sheidheda w końcu idzie na całość… – Recenzja 7×09 „The 100″

Octavia, Diyoza, Hope i Echo poddają się szkoleniu na Bardo, podczas gdy Sheidheda wciela swój morderczy plan w życie.

W dziesiątym odcinku mamy styczność z retrospekcjami, których celem było ukazanie 3-miesięcznego treningu naszych bohaterek. Dowiadujemy się, że powodem braku Hope w ostatniej scenie ósmego odcinka było oblanie szkolenia, poprzez niechęć do zerwania swoich „samolubnych więzi, aby walczyć w imię „całej ludzkości”. Szkolenie na Bardo jest bardzo surowe. Przede wszystkim panuje tam kult stada, osobiste więzi pomiędzy adeptami nie są mile widziane, co stawia nasze bohaterki w dość trudnym położeniu. Aby przejść szkolenie i przetrwać Octavia, Echo, Hope i Diyoza muszą kompletnie zlekceważyć łączące ich więzi.

Echo jako pierwsza w pełni zaangażowała się w trening na Bardo. Wydaje się, że niemal kompletnie odrzuciła uczucia, które żywiła do swoich towarzyszek — nie mając przy tym najmniejszych wyrzutów sumienia, czym zyskała miano prymuski. Echo pokładająca wiarę w Bardo nie jest żadnym zaskoczeniem. Jest lojalna, ale jej odwiecznym problemem zawsze pozostawało pytanie, kogo uważa za „swoich ludzi”. Najciężej jednak, moim zdaniem, miała Diyoza. Odrzucenie więzi, takiej jak matczyna miłość, nie wydaje się czymś realnym. Trudno jest przełknąć ideę matczynej miłości jako samolubnej. Symulacja, w której Anders powstrzymuje kogoś przed zabiciem małej Hope tylko po to, by zadeklarować, że należy do każdego, jest próbą ekstremalnej manipulacji. Nie sądzę, że jakakolwiek podobna próba mogłaby zniszczyć miłość, która łączy matkę z jej dzieckiem, co idealnie widzimy na przykładzie Diyozy. Jednak podczas gdy ona ledwie trzymała swoje uczucia na wodzy, O przyjęła spokojną, zenowską postawę. Po wydarzeniach tego odcinka niektórzy w pewnym momencie mogliby zacząć zadawać sobie pytanie, czy Octavia i Diyoza podobnie jak Echo całkowicie poddały się praniu mózgu, jakie zaserwowało im Bardo? Jednak spojrzenie, jakie O i Diyoza rzuciły w stronę Echo, gdy ta wymierzyła Hope karę, jasno pokazało, że wciąż nie są w pełni oddane sprawie narzucanej im przez Andersa. Hope jest ich dzieckiem, nie sądzę by kiedykolwiek były w stanie o tym zapomnieć. To zdarzenie z kolei nasuwa nam pytanie, czy Echo to stracona sprawa, czy warto jej jeszcze ufać? Osobiście uważam, że warto dać jej kredyt zaufania, może po prostu próbowała uchronić Hope przed gorszą karą? Tak czy inaczej, pięć lat na Pokucie brzmi szczególnie surowo, ale nie jest to coś, co zerwałoby jej więzi, biorąc pod uwagę, że to właśnie tam została wychowana.

The 100 — „The Flock” — Image Number: HUN708b_0124r.jpg — Pictured (L-R): Tasya Teles as Echo and Shelby Flannery as Hope — Photo: Colin Bentley/The CW — © 2020 The CW Network, LLC. All rights reserved.

Warto również zauważyć, że podczas testu końcowego Hope mierzyła się z własną matką, podczas gdy dla innych to ona była przeciwniczką. Prawdopodobnie jest dla nich kimś najbliższym, osobą, którą najtrudniej byłoby im zabić. To brutalny test końcowy i prawdopodobnie Octavia i Diyoza wywęszyły, co się dzieje, biorąc pod uwagę ich doświadczenie, podczas gdy młodzieńczy gniew Hope i brak doświadczenia powstrzymał ją przed zobaczeniem prawdy.

Kolejnymi rzeczami wartymi uwagi, których dowiadujemy się z części o Bardo, jest oczywiście postawienie kolejnego kroku w relacji Octavi i Levitta oraz sposób, w jaki Bardo zajmuje się zwiększaniem populacji. Zacznijmy od O i Levitta. Ta dwójka to zdecydowanie jeden z lepszych wątków tego sezonu. Każda ich wspólna scena jak do tej pory kompletnie mnie zachwyciła. Mają świetnie rozwinięta i przemyślaną historię, mimo że znamy Levitta dopiero od tak krótkiego czasu. Jestem wdzięczna, że scenarzyści postanowili dać Octavii taką piękną historię miłosną i nie mogę się doczekać, jak ich wątek rozwinie się do finału. (bo jestem w 100% pewna, że Levitt przeżyje!) Natomiast jeśli chodzi o pomysł, że nikt nie zachodzi w ciążę na Bardo — uważam to za fascynujące i w pewnym stopniu ułatwiające wiele rzeczy. Lecz o ile świat bez wad wrodzonych może brzmieć dobrze, to nie wydaje mi się, aby wymaganie od każdego perfekcji dobrze wpływało na ludzką psychikę.

Teraz czas przejść do myślę, że zdecydowanie najciekawszego fragmentu tego odcinka, jakim był wątek Sheidhedy. Plan Indry co do zabicia Sheidhedy za pomocą wyznawców kompletnie legł w gruzach, gdy ten wszystkich wymordował. Z kolei to, że Murphy przypadkowo zdradził Wonkru, że Sheidheda powrócił, tylko dolało oliwy do ognia. To trochę przerażające, że żołnierze Wonkru natychmiast otworzyli drzwi za jego rozkazem. Jednak widok kilku z nich kłaniających mu się przemoczonemu krwią, wydaje się czymś o wiele bardziej złowieszczym. To by było na tyle, jeśli chodzi o pokój w Sanctum. Jak to powiedział Sheiheda – „Moja walka dopiero się zaczyna. Wygląda na to, że Nikki, Nelson, Indra i SpaceKru będą musieli się dogadać, jeśli chcą przeżyć.

Kończąc mój wywód na temat najnowszego odcinka, chciałabym zaznaczyć, jak bardzo utalentowany jest aktor grający złego komandora. J.R. Bourne przeszedł samego siebie podczas sceny rzezi. Idealnie oddał grozę sytuacji, tym samym wywołując przerażenie samym swoim spojrzeniem. Naprawdę świetna robota! Podsumowując, cały odcinek oceniam bardzo pozytywnie, mam nadzieję, że im dalej w las tym będzie tylko lepiej.

0
Would love your thoughts, please comment.x