Znajda i Mando powracają, a ja gwarantuję Wam, że nieźle namieszają.
Nasz Mandalorianin wykonał misję, znalazł i oddał dziecko w ręce zleceniodawcy. Powinien cieszyć się wynagrodzeniem oraz wykonywać inne zlecenia. Na początku tak się właśnie dzieje, nawet robi sobie zbroję z Beskaru, który otrzymał w ramach nagrody. Jednak ma przeczucie, że coś jest nie tak. Imperium niby nie istnieje, a jednak jakimś jego niedobitkom zależy strasznie na Znajdzie.
Do tego dochodzą emocje, w których Mando stwierdza, że maluch jest taki jak on. Chyba trochę się do niego przywiązał. W końcu, zanim dotarli do celu, dzieciak go uratował i mieli przeprawę na pewnej piaszczystej planecie, zahaczając o kradzież sprzętu ze statku. Nie zważając na nic, wyrusza ratować Znajdę z nadchodzącego piekła.
Historia jest dynamiczna oraz nie brakuje w niej humoru znanego z serialu. Tym razem w porównaniu do pierwszego tomu mangi mamy mniej zdań, więcej onomatopei na przykład takich jak “A”, “Bip” i tym podobne. Tom drugi przypomina ciekawe fragmenty znane z serialu. Nie można też zapomnieć o cudownej grafice.
Przyznam szczerze, że nie ważne ile razy bym to obejrzała czy przeczytała, lubię wracać do historii Baby Yody i Mando. W tej serii widzę dawne Gwiezdne Wojny i jakiś sentyment się rodzi podczas czytania o przygodach łowcy głów oraz małego rezolutnego Grogu. Sympatycznie się patrzy na tę rodzącą się miłość oraz wzajemnie zaufanie pomiędzy nimi. Patrzy się wtedy na takiego ojca z synem, którzy przemierzają galaktykę, łapią przestępców i uciekają przed niedobitkami z Imperium.
Komiks zachwyca także pod względem pięknej obwoluty jak i porywa niesamowitymi wstawkami w postaci retrospekcji, dzięki którym poznajemy wcześniejsze losy bohaterów ich decyzje doprowadzające do obecnych wydarzeń.
Dziękuję wydawnictwu Egmont, za możliwość poznania tej historii.
Odpowiedz