Za nami już kolejny, bowiem dwunasty odcinek siódmego – a zarazem ostatniego – sezonu The 100 i nie jest dobrze… Nie jest nawet choć trochę lepiej.
Akcja najnowszego odcinka rozpoczyna się w Sanctum, gdzie Sheidheda przejmuje nad nim kontrolę. Szczerze mówiąc, spodziewałem się takiego ruchu z jego strony. Właściwie to od razu przechodzi do rzeczy i zabija Nelsona po zastrzeleniu wszystkich Dzieci Gabriela za odmowę uklęknięcia. Myślałem, że będzie więcej krwawych scen podczas zabijania… Szkoda tak świetnej postaci jak Nelson, będzie mi go brakowało.
Jestem pod ogromnym wrażeniem, w jaki sposób Indra podchodzi i jak traktuje Sheidhedę. Bardzo mi się podoba to, że wciąż nie boi powiedzieć własnego zdania i dalej próbuje bronić swoich ludzi. Nawet taka czynność jak zmycie krwi z podłogi – ona z pokorą to robi. Jednak liczę, że wkrótce się coś zmieni i nie będzie ciągle słuchać rozkazów swojego Hedy. Uważam, że byłaby dużo lepszą liderką od Sheidhedy.
Ostatnio coraz bardziej ukazuje się prawdziwe oblicze Murphy’ego – za wszelką cenę chce ochronić ludzi i swoją ukochaną przed szalonym Sheidhedą, który chce zabić Madi. Nie do końca wiem jak oceniać tę postać, ponieważ przez kilka sezonów raz był „karaluchem”, tchórzem, a niekiedy próbował ocalić ludzi przed zagładą. Jednak w siódmym sezonie The 100 widać jego ogromną przemianę. Mam nadzieję, że nie pożegnamy tej postaci i że zostanie do końca, skoro jest nieśmiertelny.
Kolejnym największym atutem tego odcinku jest świetny dobór partnerów do scen. Zacznijmy od Madi i Luca, który jako jedyny przeżył z grupy Nelsona. Szczerze to spodobało mi się, w jaki sposób „córka” Clarke opowiada o traumach swojego życia i o tym, jak bardzo kocha swoją przybraną matkę. Reakcja jej rówieśników jest fantastyczna – pokazuje, że każdy w życiu doświadczył czegoś nieprzyjemnego. Coś czuję, że to dopiero początek Madi jako wielkiej przywódczyni.
Długo na to czekałem. W końcu Jordan i Hope się spotkali. Nie wiem jak wy, ale ja naprawdę poczułem między nimi wieź, jakby to było naprawdę. Świetnie im wyszło. Uważam, że syn Montiego był świetnym wyborem, to właśnie on dotarł do Dizyozy. Bardzo dużo ich łączy; między innymi fakt, że przez większość czasu byli sami i słuchali opowieści o tych samych osobach, którzy byli dla nich bohaterami.
Wróćmy do Bardo. Bellamy po raz kolejny zdradza swoich przyjaciół. Niby robi to dla ich dobra, jednak moim zdaniem jest po złej stronie. Nie jest świadomy, że Bill Cadogan nim manipuluje dla własnych korzyści. Jak dla mnie postać Bellamy’ego została całkowicie zniszczona, ciężko się ogląda z nim sceny.
Jedynie w całym odcinku to końcówka mnie zaskoczyła. Wreszcie może coś się będzie działo, w końcu w Sanctum władzę przejął Sheidheda. Jestem ciekawy, w jaki sposób potoczą się negocjacje między nim a Billem, który przybył na planetę po Płomień – klucz do ostatniej bitwy.
Mam z każdym odcinkiem The 100 coraz większy problem, ponieważ nie wiem jak oceniać ten serial. Spodziewałem się, że ostatni sezon będzie naprawdę dobry, może nawet wybitny, a tak szczerze – poza paroma odcinkami – nic się nie dzieje. Zero akcji, brak angażowania widza w odcinki.
Poziom serialu porównaniu do poprzednich sezonów spadł. Nie wiem, co czeka nas dalej, ale mam nadzieję, że coś lepszego niż do tej pory było. Do końca ostatniego sezonu The 100 zostały już tylko 4 odcinki. Niewiele.
Odpowiedz