Kameralna groza – recenzja filmu The Lodge

O filmie The Lodge dowiedziałem się przypadkiem. Zobaczyłem gdzieś trailer i choć nie wydał się on wybitny, przykuł moją uwagę. Obejrzałem film i nie żałuję, bo to jeden z lepszych filmów grozy ostatnich lat.

Ojciec dwójki dzieci związuje się z młodszą dziewczyna, mającą za sobą tajemniczą przeszłość w religijnej sekcie. Nie mogąca sobie z tym poradzić matka rodzeństwa popełnia samobójstwo. Mija pół roku, ojciec stara się, aby życie jego rodziny wróciło do normy. Nowa partnerka próbuje natomiast przekonać do siebie, pogrążone w żałobie dzieci. Postanawiają udać się na święta do położonej z dala od miejskiego zgiełku chaty, gdzie będą mogli spędzić wspólnie czas oraz poprawić relacje. Niestety ojciec musi na kilka dni wyjechać do pracy, a dzieci zostają same z macochą.

Opis brzmi jak kolejny typowy horror, których jest pełno na rynku. Twórcy specjalnie mylą tropy, wprowadzając do narracji gatunkowe klisze. Jednak w pewnym momencie akcja filmu skręca w inną, nieoczekiwaną stronę i wyłamuje się ze schematów. The Lodge zmienia się w podszyty grozą, kameralny, dramat psychologiczny. Nie wiemy, które wydarzenia są prawdą, które sennymi majakami, a które wymysłami umysłów bohaterów.

Temu wszystkiemu towarzyszy dobrze dobrana muzyka oraz niepokojące dźwięki otoczenia. Moment, kiedy odzywają się kościelne organy, przyprawia o ciarki. Świetne są zdjęcia, podkreślające napięcie, tworzące niesamowity klimat, zarówno we wnętrzu domu, gdzie dzieje się większość akcji, jak i na lodowym pustkowiu otaczającym chatkę. Należy dodać, że na wysokości zadania stanęli młodzi aktorzy. Zarówno Jaeden Martell jako Aiden, jak i Lia McHugh jako Mia, stworzyli wiarygodne postaci zagubionych po śmierci matki dzieci. Jednak prawdziwy popis dała Riley Keough, jako powoli osuwająca się w odmęty szaleństwa Grace. Jej wzrok, gesty, charakterystyczny chód, doskonale oddawały pogarszający się stan psychiczny bohaterki.

Film pełen jest symboliki. Zarówno religijnej, jak i typowo horrorowych rekwizytów, jak dom dla lalek czy położona na odludziu chata. I choć nie ma tu takiej mnogości interpretacji fabuły jak w świetnym The Lighthouse Roberta Eggersa, jednak jest kilka momentów, kiedy widz czuje się zagubiony wraz z bohaterami opowieści.

The Lodge to doskonały przykład jak wykorzystując znane i często ograne motywy, można wymyślić coś innego i świeżego. Pokazuje, że nie zawsze trzeba straszyć Jumpscare’ami, wylewającymi się z ekranu hektolitrami krwi czy obleśnymi monstrami. Dobrze skrojony klimat, może przestraszyć bardziej niż wyskakujący zza rogu stwór. Mogę polecić ten film każdemu, poszukującemu oryginalnych, nastrojowych, kameralnych horrorów. Takie obrazy jak Midsommar, wspomniany wcześniej The Lighthouse czy właśnie The Lodge pokazują, że na szczęście pojawia się ich coraz więcej.

Od lat zainteresowany fantastyką i historią. Z czasem z czytelnika stałem się również twórcą. Pisuję szeroką pojętą fantastykę i horror, a także dzielę się z recenzjami obejrzanych filmów, przeczytanych książek i komiksów.
0
Would love your thoughts, please comment.x