Nikt nie mówił, że będzie lekko, czyli recenzja książki „Sto osiemdziesiąt stopni”

Recenzja książki Sto osiemdziesiąt stopni musi zacząć się od ostrzeżenia: uwaga wciąga i to bardzo. Wczorajszej nocy usiadłam, żeby “trochę” przeczytać. Możecie sobie wyobrazić jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy moje “trochę” skończyło się na ostatniej stronie książki. Ale od początku…

 Sto osiemdziesiąt stopni została napisana przez polską pisarkę, która występuje pod pseudonimem Darcy Trigovise. Opowiada o Samanthcie i Nathanielu. Ich rodzice to właściciele ogromnych przedsiębiorstw: sieci hoteli i restauracji. W celu połączenia ich oznajmili, że Sam i Nath mają się pobrać. Żadne z nich nie protestowało, ponieważ wiedzieli, że tak trzeba. Nathowi wydawało się, że to czysta formalność i, mimo że będą żyć razem, to jednak osobno – przeliczył się. Samantha od razu próbuje zbudować więź z mężem, co nie jest proste. 

Nathaniel to pracoholik. Praca zawładnęła całym jego życiem, które i tak jest już zaplanowane co do godziny. Ma obsesje na punkcie kontroli, więc mimo możliwości finansowych nie chce zatrudnić nikogo do pomocy. Sam od razu się to nie podoba i próbuje to zmienić, początkowo z marnym skutkiem, ale po czasie udaje jej się spędzać z mężem wspólnie kolacje, a nawet może liczyć na randki poza domem.

Samantha to pewna siebie i nieustępliwa dziewczyna. Próbuje na siłę nawiązać więź z mężem, który cały czas żyje w przeświadczeniu, że jego małżeństwo będzie się ograniczać tylko i wyłącznie do pozowanie na pierwsze strony gazet i wspólne wyjścia na bale charytatywne. Dziewczyna wprowadza zasady, jedna po drugiej, dzięki czemu małe gesty zaczynają budować napięcie i uczucie między małżonkami. 

Ta dwójka to mieszanka wybuchowa i nie brakuje kłótni. Od samego początku toczą się one o wszystko, a już szczególnie o pracę Natha, który przez swój pracoholizm zapomina na przykład o kolacji z żoną lub kolacji u teściów. Samantha po czasie ma dość i to jest przełomowy moment w ich relacji.

Nathaniel był wychowywany z równie zapracowanymi rodzicami co on, przez co opiekowały się nim nianie. Chłopak nie wie co to prawdziwa miłość, więc sam nie jest w stanie sobie odpowiedzieć, czy on tak naprawdę kocha żonę? Jak wygląda prawdziwa miłość? 

Książka, jak już wcześniej napisałam, wciąga i to bardzo. Jest świetnie napisana: sam tekst, jak i jego oprawa graficzna zachęcają do czytania. Okładka też jest prześliczna – nieprzesadzona, a zarazem tak piękna. Napisana jest z dwóch perspektyw: Samanthy i Nathaniela. Książka od samego początku zadaje nam pytanie: czy Sam uda się przekonać Natha, że może im się udać, a ich małżeństwo wcale nie musi być tylko formalnością? Lektura przesycona jest życiowymi sytuacjami, nie ma tu fikcji i przekoloryzowanych wątków, co czyni ją bliższą czytelnikowi. Historia tej dwójki pokazuje, że miłość może przyjść z czasem, ale trzeba dać coś od siebie, żeby doznać tego cudownego uczucia.

Pomysł na historię niesamowicie mi się podoba. Jest mocno przemyślany, za co należą się ogromne brawa dla autorki. Pokazała, że romans wcale nie musi być tak oczywisty i oklepany – można napisać go od zupełnie inne strony. 

Główna bohaterka to osoba, która mogłaby być wzorem dla wielu ludzi w dążeniu do swojej miłości. Jasno wyraża swoje potrzeby, a mąż ma trudny orzech do zgryzienia, ponieważ spodziewał się „pustej lali z kasą”, a nie charakternej i dojrzałej, jak na swój stosunkowo młody wiek, kobiety. 

Nie obyło się w tej książce bez momentów, w których wybuchłam śmiechem. Potknięcia Sammy w biurze męża świetnie dopełniają historię, przez co nadają luzu i lekkości całej opowieści.

Samantha nie pozwala się zdominować i pokazuje na każdym stopniu Nathowi, że ona pragnie zbudować z nim relacje taką jak na małżeństwo przystało. Jest stanowcza w tym co robi, a chłopak po swoich potknięciach ma przesrane, a dobór tego słowa nie jest przypadkowy. Kto przeczyta ten zrozumie, o co mi chodziło.

W przemianie Nathaniela dużą rolę odgrywa też jego przyjaciel Leo, który na każdym kroku mówi jak wspaniale trafił i żeby nie zaprzepaścił szansy, jaką dostał od losu. Okazuje się jednak, że jego karcenie przyjaciela ma też drugie dno. 

Samantha zmienia życie Nathaniela. Miesza w nim od pierwszych dni wspólnego mieszkania, ale przynosi to pożądany skutek. Nath z oschłego, sztywnego pracoholika zamienił się w czułego męża, który wspiera swoją ukochaną każdego dnia i się o nią martwi. Zmienił także tryb pracy, co daje im więcej wspólnych chwil i poniekąd daje Nathowi to, czego nie zaznał za dziecka: bezgraniczną miłość i troskę. 

Największy przełom następuje pod koniec książki. Do chłopaka dochodzi, co stracił i przy pomocy Leo i Avy (przyjaciółka Sam) postanawia się zmienić. Zatrudnia asystenta i chce odzyskać swoją kobietę, co mu się udaje. Już teraz wie, jak wygląda miłość. 

Nie żałuje ani jednej minuty spędzonej z tą książką. Stała się moją ulubioną i jestem pewna, że wrócę do niej nie raz. Książka jest po prostu świetna, cały czas zaskakuje, momentami jest zabawna, ale nie jest pozbawiona dramatów i rozterek głównych bohaterów, a także napięcia i dozy niepewności, co będzie dalej. Jest to zdecydowanie jedna z lepszych, jak nie najlepsza książka, jaką kiedykolwiek miałam okazję czytać.

Komu mogę ją polecić? Na pewno młodym jak starszym kobietom. Nie jest to raczej książka dla 13-14-latek. W książce nie brakuje wulgaryzmów, więc jest nieodpowiednia dla dzieci. Dla młodych i tych starszych kobiet będzie to idealny wybór.

Ponownie ostrzegam: wciąga, a to jest najlepszy powód, żeby zanurzyć się w historię Sammy i Natha. Jestem zdecydowanie fanką tej książki i mam ogromną nadzieję, że to nie jedyna pozycja o dziejach tych bohaterów. Jedyna moja uwaga, jaką mam do tej książki jest taka, że jest ona za krótka, po prostu. Czuję niedosyt i chcę jak najszybciej dowiedzieć się, co będzie dalej i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości autorka zaspokoi moją ciekawość.

0
Would love your thoughts, please comment.x