W tym odcinku stało się coś, co chyba na zawsze podzieli zdania fanów serialu Legacies. Zdecydujmy więc, po której stronie jesteśmy.
Początek epizodu pokazuje nam nic innego jak poszukiwania Malivore, który dalej ukrywa się w ciele Landona (Aria Shahghasemi). Jednak tym razem po raczej niezbyt udanej współpracy Hope (Danielle Rose Russell) postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Tylko jak dziewczyna na tym wychodzi?
Otóż trzeba przyznać, że początkowo szło jej świetnie, bo z kolejnym potworem poradziła sobie bez większych problemów. Niestety jednak okazało się, że w stworzeniu kryje się uczeń szkoły Mystic Falls i to właśnie jego zabiła. Dziewczyna momentalnie zamiera i decyduje się na coś, czego nikt raczej się nie spodziewa.
Każdy chyba wiedział, że ten dzień w końcu nadejdzie, prawda? Ja zdecydowanie tak mimo, że musiałam patrzeć jak jedna z moich ulubionych postaci umiera. Jednak wiem, iż skutki procesu przemiany będą opłacalne już niedługo. O czym dokładnie mowa? Chodzi oczywiście o przemianę Hope w trybrydę (mieszanka wampira, wilkołaka oraz czarownicy).
Po krótkich nieporozumieniach przyjaciele głównej bohaterki akceptują jej wybór i postanawiają zorganizować jej wspominkowy wieczór bardzo podobny do tego z piątego sezonu The Originals. Jednak tam żegnali oni Klausa, czyli ojca Hope. Okazuje się, że jest to tylko gra na czas, gdyż niedługo po tym pojawia się gość specjalny tego odcinka.
W całym procesie pomaga ciotka Freya (Riley Voelkel), która zdecydowała się przyjechać z Nowego Orleanu, żeby być świadkiem jej przemiany. Muszę przyznać, że moje zdziwienie w tamtym momencie sięgnęło zenitu, ale oczywiście byłam bardzo zadowolona widząc interakcję bohaterki z członkiem rodziny Mikaelson.
Zdecydowanie mogę polecić ten odcinek każdemu bez wyjątku. Emocjonalny rollercoaster jaki przeżyłam oglądając ten epizod to stanowczo coś, czego dawno nie doświadczyłam oglądając Legacies, a co było chyba trochę potrzebne.
