Pięć dni tragedii – recenzja komiksu “Fukushima. Kronika wypadku bez końca”

Niektóre aspekty wybuchów reaktorów w elektrowni Fukushima Daiichi po 10 latach nadal nie są jasne. Co w tej sprawie miał do powiedzenia dyrektor, Masao Yoshida?

Jest rok 2011, lipiec. Kilka miesięcy po tragicznych wydarzeniach w elektrowni jądrowej w Fukushimie, w Japonii. Ówczesny dyrektor, Masao Yoshida, został wezwany na przesłuchanie. Komisja śledcza chce pojąć rozmiar kataklizmu, któremu musiał podołać. Opowiada więc wszystko, co pamięta od 11 do 16 marca 2011 roku.

Szczerze przyznam, że nie są to typowo moje klimaty. Fukushima jednak zachęciła mnie do siebie, od pierwszego zobaczenia tytułów do recenzji. Wyróżnia się okładką, tytuł nie jest oklepany. To wszystko zachęciło mnie do zapoznania się z opisem, a finalnie z samą treścią.

Pierwsze, na co zwróciłam uwagę (szukając tłumacza), było ostrzeżenie, w którym jest napisane, że historia nie jest dokumentem, a autentyczne wydarzenia łączą się z wymyślonymi. Bardzo szanuję takie podejście, zwłaszcza, że sporo ludzi bierze to, co przeczyta, za pewnik. Pozytywnie zaskoczyło mnie także kilka ostatnich stron autorstwa Pierre’a Feteta, zawierające słowniczek trudniejszych pojęć oraz dokładniejsze objaśnienia dotyczące katastrofy, jak raporty, ewakuacja, ofiary, skutki, czy spojrzenie na Fukushimę z roku 2021. Przydało się także kalendarium z datami i godzinami kluczowych wydarzeń.

Przechodząc do fabuły, muszę przyznać, że bardzo spodobała mi się koncepcja: obrazy wspomnień mieszają się ze scenami z prefektury. Niektóre aspekty są omawiane przez komisję śledczą, ukazują nowy punkt widzenia, zadając pytania i wykazując się zrozumieniem (na pewno w wyższym stopniu niż TEPCO* w marcu). Mamy tu bohaterów różniących się od siebie, jak to tylko możliwe, a jednak działających razem w ważnej sprawie. Mają swoje przebłyski geniuszu, momenty strachu i troski o bliskich, są ludzcy w całej okazałości. Jedyne co mnie boli, to fakt, że jestem nieprzyzwyczajona do japońskich nazwisk i nie zapamiętałam prawie żadnej postaci pod tym względem.

Nie zmienia to jednak faktu, że wiem, jak wyglądali, czym się od siebie różnili i jak działali w Fukushimie. Uwielbiam styl rysunków tego komiksu! Realistyczny, szczegółowy i ekspresyjny (momenty zdenerwowania u bohaterów wyglądają cudnie). Bardzo wpadły mi w oko także sceny wybuchów reaktorów, oraz zachód słońca nad morzem w ostatniej scenie – gra barw z palety czerwieni zadziałała wręcz idealnie.

Scenariusz historii napisał Bertrand Galic, rysunkami i kolorem zajął się Roger Vidal, a przekładem na język polski Wojciech Birek. Komiks ukazał się nakładem wydawnictwa Non Stop Comics, któremu serdecznie dziękuję za przesłanie egzemplarza do recenzji.

*TEPCO – Tokyo Electric Power Company

0
Would love your thoughts, please comment.x