Tomasz Kozioł – wywiad z autorem książki „Dziewczyna, która klaszcze”

Tomasz Kozioł – autor polskiego hororru Dziewczyna, która klaszcze. Przez blisko połowę życia produkował się o popkulturze, by skończyć z tym nałogiem i spróbować sił z napisaniem własnej powieści. Jak możemy zauważyć cel został osiagnięty. Zapraszam, więc na wywiad z Tomaszem Kozłem!

 

Jak się zaczęła Pana przygoda z pisaniem?

W tej chwili mogę spokojnie powiedzieć, że piszę przez większą część życia. Zawsze było w pisaniu coś, co mnie przyciągało. Angażowałem się we wszystkie gazetki szkolne i inne tego typu projekty, a od czasów liceum starałem się łapać płatne fuchy i marzyłem o możliwości utrzymywania się właśnie z pisania. Na studiach nawet mi się ta sztuka udawała, pracowałem w redakcji i… wtedy zrozumiałem, że nie chcę jednak tej pasji łączyć z głównym źródłem zarobkowania. Dojście do tego wniosku zajęło mi dobrych kilka lat.

Po studiach pisałem już tylko hobbystycznie, czasem tylko robiąc coś dla zlecenie, głównie dla znajomych prowadzących własne projekty. Mniej więcej wtedy zalożyłem swojego bloga ( tomaszkoziol.net/ ), na którym przez blisko 10 lat pisałem o popkulturze. Miałem przez te wszystkie lata kilka podejść do pisania beletrystyki. Za każdym razem bez sukcesu, ale też za każdym razem uczyłem się czegoś nowego. W pewnym momencie zrozumiałem, że jeśli chcę napisać pierwszą powieść, to w moim czasie przeznaczonym na pisanie powinienem się skupić tylko na niej. Poza pisaniem, od dawna mam cudowną rodzinę, pracę etatową, którą bardzo lubię, i treningi, które dają mi masę szczęścia. W takim układzie na pisanie i tak nie było wiele czasu, a gdy jeszcze próbowałem ten czas dzielić na prowadzenie bloga i pisanie beletrystyk… Nic dobrego z tego nie wychodziło. Dlatego zawiesiłem swojego bloga na 2-3 lata. I wykorzystywałem każdą wolną chwilę – szacuję, że ok. 70% swojej powieści napisałem w tramwaju. Na pewno bardzo motywujące w tym zakresie było dla mnie coś, co przeczytałem kiedyś w książce Kinga, „Jak pisać”. Otóż, King napisał „Carrie” m.in. siedząc na pralce w pralni, w której wówczas pracował. Pomyślałem, że nie mogę czekać na okazję do pisania i muszę sam te okazje stwarzać – stąd pisanie w m.in. w tramwaju.

Jak udało się nawiązać współpracę z wydawnictwem?

W moim przypadku… po prostu wysłałem maila z ofertą. Na pierwszy ogień wybrałem Grupę Wydawniczą Foksal, ponieważ chciałem sprawdzić, czy da się w ogóle dostać do tak dużego, renomowanego wydawnictwa, jeśli się jest debiutantem. Wiedziałem, że jeśli się uda, to będę mógł liczyć na wsparcie grupy profesjonalistów, którzy wydali już dosłownie setki książek. I że z takimi ludźmi nie utonę. Tak swoją drogą, to się szybko potwierdziło. Kiedy redaktorką inicjującą jest Agnieszka Trzeszkowska, a nad promocją czuwa Marta Kucharz, to człowiek się czuje po prostu spokojny. A ile można się przy okazji dowiedzieć i nauczyć!

O ile zaczęło się od „po prostu wysłania maila”, o tyle sama droga do podpisania umowy była wyboista. Gdy zaczęło do mnie docierać pozytywne informacje o recenzjach… zaczęła się pandemia. Wszystko zostało wywrócone kompletnie do góry nogami i każdy miał nagle nowe, ważniejsze zmartwienia. Do tego, mi się raptem pół roku wcześniej urodził wyczekany przez Żonę i przeze mnie Synek, więc myślami byłem zupełnie gdzie indziej i tak mijały miesiące. Ze względu na powiększenie się rodziny, zmieniłem też pracę w tym okresie, żeby mieć lepsze warunki. To ponownie odsunęło moje myślenie o książce o kolejne miesiące. W ogóle nie chodziło mi też po głowie rozsyłanie oferty do innych wydawnictw. To był taki okres, że uznałem po prostu, iż co ma być to będzie. Jak nic nie będzie, to wrócę do tematu za rok, dwa lub trzy. Czasem tylko podpytywałem, czy sytuacja się może rozwija. Aż się rozwinęła nagle i znienacka. 4. stycznia 2021 dostałem telefon z wydawnictwa, że są zdecydowani, chcą wydać moją książkę! Pamiętam tak dobrze tę datę, ponieważ był to dzień moich urodzin.

Zabawne w tej historii jest dla mnie to, że ostatecznie wydaję swój debiut z pierwszym wydawnictwem, do którego napisałem. Tak, trwało to ponad półtora roku, prawie dwa, ale… cóż, mam 100% skuteczności. A najważniejsze jest dla mnie to, że trafiłem do tak solidnego wydawnictwa, jak Uroboros, będącego częścią właśnie Grupy Wydawniczej Foksal.

Pańska powieść to horror, ale widziałam, że także pojawiają się w Pana twórczości książki dla dzieci. I tutaj moje pytanie. Który gatunek jest Panu bliższy i w którym czuje się Pan swobodniej?

Horror zacząłem pisać z rok czy dwa przed tym, jak mój Synek był w drodze. A pierwszą bajkę – „Chomika Minimalistę” (https://tomaszkoziol.net/chomik-minimalista/) – napisałem, jak już wiedzieliśmy z Żoną, że Michał się niedługo do nas przyłączy. Optyka mi się zmieniła. Mam też prawie gotową drugą bajkę o Owcy Krawcowej, ale ciągle brakuje mi chwili, by wykonać ostatnie szlify. Nie mam też na razie dogranego żadnego artysty, u którego mógłbym zamówić ilustracje, więc temat sobie spokojnie czeka na swój czas.

A który z tych gatunków jest mi bliższy? Nie potrafię tego porównać – kompletnie inaczej pisze się wierszowaną bajkę, inaczej beletrystykę. Te pierwsze trochę łatwiej mi się tworzy z doskoku, na te drugie fajnie mieć chociaż te 45 minut dziennie przez tydzień czy dwa, by jakiś rytm złapać. Mam też takie uczucie, że – jeśli tylko uda mi się odpowiednio zorganizować – to chciałbym liznąć więcej gatunków literackich. Mam na koncie jedno opowiadanie na konkurs kryminalny i… wyszedł mi z tego ostatecznie akcyjniak SF. Wiem już więc, że kryminał byłby dla mnie chyba wyzwaniem. Chętnie napisałbym też komedię romantyczną, a po głowie chodzi mi coś na kształt fit-horroru. Roboczy tytuł to „Martwy ciąg” – byłaby to powieść grozy rozgrywająca się na siłowni. Nie mam pojęcia, czy ktoś chciałby to przeczytać, ale na pewno ja chciałbym to napisać.

Mam tak, że z pisania czerpię po prostu frajdę i takie eksperymentowanie z różnymi gatunkami bardzo mi się podoba.

Co zainspirowało Pana do napisania akurat horroru? Dlaczego akurat klaskanie?

Na to pytanie mogę odpowiedzieć z marszu – zainspirowało mnie… Kino. Kocham chodzić z przyjacielem na wszystkie możliwe straszaki, które trafiają na nasz rynek. Nieważne, jak zły, czy dobry jest to tytuł – jest prawie pewne, że będziemy siedzieli w pierwszym rzędzie na premierze. No, może nie w pierwszym – bardziej w drugim lub trzecim, zależnie od sali. Jak siadałem do pisania, zadałem sobie pytanie „no to jaki film chciałbyś teraz obejrzeć?”.

Uwielbiam nastrój horrorów o nawiedzonych domach, jak np. „Kobieta w czerni” (mam tu na myśli współczesną wersję z Radcliffem). Nic nie poradzę, ale mam słabość do opowieści o duchach w japońskim stylu (japoński „Ring” i „Klątwa”, ale też pierwszy amerykański „Ring”). Zawsze z otwartymi ramionami przyjmę też każdy klimatyczny horror z mocną obsadą (jak „Obecność” czy „Marrowbone”). W ten czy inny sposób wszystkie te filmy – i wiele innych – przeniknęły do mojej powieści.

Co się tyczy klaskania… Szczerze mówiąc, nie pamiętam, jaka była geneza tego pomysłu. Chyba po prostu do mnie przyszedł i tak już został. Według mnie w takich zwykłych, radosnych, codziennych czynnościach potrafi być coś niesamowicie niepokojącego, jeśli są wykonane w niewłaściwym momencie. Tak może być ze śmiechem, ale i z klaskaniem właśnie. Znakiem rozpoznawczym Samary z „Ring” było wychodzenie z telewizora. U mojej zjawy stanęło na klaskaniu, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało po wyrwaniu z kontekstu.

W Pańskiej książce pojawiają się polskie imiona. Wielu polskich artystów raczej wykorzystuje w swoich dziełach zagraniczne nazwy.Co Pana skłoniło do użycia ojczystych imion, czy jest to przydatkowy zabieg?

Szczerze mówiąc, nawet nie wiedziałem, że jest taka tendencja. Ja po prostu nie miałem żadnego powodu, by emigrować z miejscem akcji mojej powieści gdzieś poza granice Polski. Nie rozpatrywałem tego nawet w kategoriach zabiegu – przypadkowego bądź też przemyślanego. W pewnym sensie to „samo wyszło”.

Premiera książki odbyła się 30 czerwca, jakie emocje towarzyszą wydaniu „Dziewczyny, która klaszcze”?

Emocji jest tak dużo, że jeszcze nie potrafię ich wszystkich nazwać. Jeszcze chyba też w pełni do mnie chyba nie docierają, mimo że kiedy piszę te słowa, jest już kilka dni po premierze. W moim życiu dzieje się też bardzo dużo prywatnie, więc wszystkie emocje po prostu czekają w kolejce na należyte ich przeżycie.

Na ten moment mogę chyba powiedzieć tyle, iż w wśród tych wszystkich emocji… chyba nie będzie żadnych negatywnych. To wspaniałe przeżycie, w którym towarzyszy mi moja cudowna Żona, moja rodzina, przyjaciele i znajomi. Dostaje dosłownie dziesiątki zdjęć od koleżanek i kolegów z moją powieścią – po prostu szaleństwo!

Często miewa Pan tzw. blokadę pisarską? Jeśli tak, to w jaki sposób Pan sobie z nią radzi?

Mogę chyba spokojnie powiedzieć, że jak dotąd nie miałem takiej blokady. Wyłączam tu dni, kiedy po prostu nie było kiedy zasiąść do pisania, ponieważ były inne priorytety. Ale ile razy siadałem do laptopa – czy to w domu, czy na wakacjach, czy w drodze z pracy – to zawsze coś z tego powstawało. Nie jestem jedną z tych osób, które muszą czekać na wenę. Jak z prawie wszystkim innym w życiu, po prostu „siadam i robię”.

Jakie są Pana plany na przyszłość związane z pisaniem?

Chcę w końcu poprawić moją drugą bajkę o Owcy Krawcowej i jeszcze ze dwie bajki chodzą mi po głowie. Mam też dwie książki w głowie, oscylujące wokół horroru. Ale względu na liczbę innych tematów, które aktualnie mam w swojej codzienności, będą musiały te nowe historie jeszcze pomieszkać trochę w mojej głowie. Bardzo chętnie bym też wrócił do pisania raz na jakiś czas o filmach i komiksach, które ostatnio poznałem. Czasem mi tęskno do pisania o trykociarzach (i nie tylko o nich).

Co chciałby Pan przekazać czytelnikom CzasoStrefa?

Nie jestem najlepszy w mowach motywacyjnych, ponieważ mam zawsze strasznie dużo „ale” i „to zależy” do dodania w ramach tego, co chciałbym zmieścić na jednym obrazku z Helveticą i zachodzącym słońcem. Jeśli ma to być przekaz dotyczący pisania, to chyba jedną rzecz faktycznie mogę powiedzieć. Jeśli marzy Wam się pisanie, to po prostu to róbcie. Jeśli macie w głowie historię, to nie sugerujcie się tym, czy aktualnie tego typu opowieści są w modzie, czy też nie. Piszcie to, co chcecie i jak chcecie. Jeśli będzie dobre, to się obroni. Jeśli zaś się nie obroni, to i tak będziecie mieli radość z samego pisania. I dużo się nauczycie.

Dziękujemy bardzo za poświęcony czas oraz wywiad i życzymy dalszych sukcesów!

Miłośniczka kotów, książek i dobrej herbaty! Najbardziej preferuję fantastykę i romanse, ale innymi gatunkami nie pogardzę. Dodatkowo w moim sercu gości jeszcze teatr i taniec.
0
Would love your thoughts, please comment.x