Clark Kent i jego pierworodny wyruszają w kosmos, by wspomóc mieszkańców odległej planety. W tym celu muszą stawić czoło pasożytniczej istocie mającej wpływ na umysły swoich ofiar. Czy ojciec i syn stworzą zgraną drużynę?
Scenariusz napisał nominowany do Nagrody Eisnera Phillip Kennedy Johnson. Rysunki stworzyli zaś Scott Godlewski i Phil Hester. Album zawiera materiały opublikowane w amerykańskich zeszytach Superman #29–32 oraz Action Comic #1029.
Okładka prezentuje się dość urokliwie.
Scenariuszowo komiks aspiruje do bycia czymś więcej niż pospolitą historyjką o superbohaterach. Te są też zazwyczaj przeładowane akcją. Tutaj, choć fabuła zahacza o starcie z najeźdźcą i szeroko pojęte ratowanie świata, to cała historia jest w gruncie rzeczy kameralna i skupia się raczej na relacji ojca z jego jedynym dzieckiem. Akcja nie gra tu więc pierwszych skrzypiec, aczkolwiek misja, której podejmują się protagoniści, pozwala im się do siebie zbliżyć i spojrzeć na pewne rzeczy z innej perspektywy.
Superman, żywa legenda, jest świadkiem dojrzewania Jona, swojego potomka, który podobnie jak ojciec, chce zostać superbohaterem i ratować ludzi przed niebezpieczeństwem. Świadomość upływającego czasu, obserwowanie, w jakim tempie twoja pociecha się zmienia i przestaje wymagać opieki, zwykle prowadzi do zaznania strachu większego niż kiedykolwiek wcześniej. Jeszcze większą obawą napełnia Cię widok dziecka, które zmaga się samo ze sobą. Co ciekawe, Clark faktycznie odczuwa pewien lęk, a różne wspomnienia budzą w nim melancholię. Mężczyzna jednak od początku akceptuje stan rzeczy i angażuje syna do różnych zadań. Jednocześnie pokłada w nim niezłomną wiarę, nawet jeśli chłopak sam w siebie nie wierzy.
Jon natomiast otrzymuje szansę, aby rozwinąć skrzydła, co udaje mu się częściowo dzięki predyspozycjom, jakie posiada. Prawda jest jednak taka, że te być może nigdy nie zdołałyby osiągnąć pełnego potencjału, gdyby nie wsparcie, jakie otrzymał od rodzica, którego od małego tak bardzo podziwiał. To dzięki tacie może pokonać swój strach, odeprzeć atak i wreszcie poznać własną wartość. Idolem Jona jest tata, idolem jego taty jest zaś Jon. Ich relacja to kwintesencja tej historii. Przypomina nam, jak ważne jest wsparcie ze strony ojca.
Przechodząc do minusów: opowieść bywa przewidywalna i miejscami powtarza schematy. Cywilizacja, której Kentowie przybywają z odsieczą, przez cały czas była mi całkowicie obojętna. Niewiele mogę też powiedzieć o samym antagoniście. Jego background nie został zbyt dobrze nakreślony, podobnie jak i motywacje. To wszakże sprawia, że poświęcony mu wątek praktycznie w ogóle do mnie nie przemawia.
Z drugiej strony nie o intrygę tu chodziło, więc nie mam pewności, czy nadmierna krytyka jest w tej sytuacji akuratna.
Niestety, jestem zmuszona wspomnieć o wyjątkowo nieatrakcyjnej warstwie wizualnej. Zbyt prosta i infantylna kreska jest moim zdaniem zdecydowanie najsłabszym ogniwem komiksu. Nie znajdziecie tu ani jednej ilustracji, na której moglibyście zawiesić oko, a szkoda. W końcu ilustracje towarzyszące tego typu opowieściom powinny tryskać kreatywnością i nieustannie zaskakiwać nieograniczoną wyobraźnią. Pod tym względem dają one bowiem ogromne pole do popisu, którego rysownicy nie wykorzystali.
Podsumowując, Superman. Ten, który spadł, to lekka i krótka historia pełniąca funkcję fundamentu pod przyszłe wydarzenia. Możecie ją przeczytać i nawet docenić niektóre jej aspekty, niemniej raczej nie zostanie wam w głowach na dłużej.
Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji
Odpowiedz