Pamiętam swój entuzjazm, gdy zobaczyłam pierwsze zdjęcie Dawida Ogrodnika w charakteryzacji i przeczytałam zapowiedź kinowej biografii księdza Jana Kaczkowskiego. Co myślę po wyczekanym seansie filmu Johny?
Należy zacząć od tego, że trudno nazwać ten projekt standardowym filmem biograficznym. Punktem wyjścia jest moment, gdy do prowadzonego przez Kaczkowskiego hospicjum w Pucku trafia Patryk Galewski. Recydywista ma odbyć prace społeczne nałożone na niego przez sąd. I ta historia jest rdzeniem filmu. Zatem nie jest to biopic, lecz film o relacji.
Przedstawienie jak człowiek może pozytywnie wpłynąć na los bliźniego jest słusznym zabiegiem twórców. Zawarcie pełnej działalności i życia Jana Kaczkowskiego jest niemożliwe nawet w pełnometrażowym filmie. Tylko im dalej w fabułę tym więcej wygładzeń, przesady, co już odbiega nie tylko od dobrego smaku, ale też od tego co ks. Kaczkowski przekazywał swoim podopiecznym i czytelnikom. W historie, w których w linii prostej przechodzimy od chłopaka z marginesu do wzorowego obywatela trudno już wierzyć. Nawet widzowi, który poszukuje w kinie oderwania od twardej rzeczywistości.
Należy jednak docenić, że o tym co najtrudniejsze i najważniejsze potrafiono opowiedzieć z klasą. Obecność przy drugim człowieku i służba pacjentom puckiego hospicjum była sednem działalności księdza Jana Kaczkowskiego, oraz społeczności jaką zbudował w prowadzonej przez siebie placówce. I tę intymność, ważność i emocjonalność przedstawiono w sposób wysmakowany, bez niepotrzebnego patosu i z uwzględnieniem towarzyszących tym sprawom rozterek.
Johny to zdecydowanie film dla publiczności, nie dla krytyków. Owszem, nie brakuje tu scen na których polecą łzy, nie dlatego, że zostały wyciśnięte przez twórców. Bije z tego filmu przekaz, który trafi do odbiorcy w każdym wieku. Nie sposób jednak nie dostrzec tego, że w którymś momencie promieni światła i detali na biegnącą postać Patryka robi się po prostu za dużo. W tego rodzaju kinie trudno szukać subtelności. Uważam jednak, że film powinien być filmem, nie wideoklipem. Jeśli arcybiskup jest alkoholikiem to nie trzeba koniecznie o tym widzowi przypominać stawiając na jego biurku ogromną karafkę. Offy z komentarzem Patryka przypominają audiodeskrypcję dla tych, którzy nie dostrzegą pewnych szczegółów jeśli wyraźnie się im ich nie powtórzy kilka razy.
Najlepszą stroną filmu jest gra aktorska. Dawid Ogrodnik w kolejną rolę wchodzi całym sobą. Piotr Trojan po raz kolejny daje pokaz swoich umiejętności. Mam jednak nadzieję, że jego kolejna rola nie będzie już tak związana ze schematem wykluczonego lub przestępcy. Na drugim planie rewelacyjnie wypada Maria Pakulnis w roli pacjentki hospicjum. Świetnie prezentuje się też obsada portretująca rodzinę Jana: Anna Dymna, Witold Dębicki, Magdalena Czerwińska i Michał Kaleta.
Johny jest filmem, który na wielu osobach zrobi wrażenie. Pewnie nieraz będzie się do niego powracało przy okazji różnych świąt. Na małym ekranie pewnie ta „familijność” będzie się już mniej rzucała w oczy, a sedno filmu pozostanie tak samo wartościowe. Mnie w tym seansie tyle samo elementów urzekło, co zawiodło.
Odpowiedz