Transformacja w pełną trybrydę się dokonała. Jednak jak wpłynie to na życie głównej bohaterki i jej otoczenie?
W końcu po praktycznie czterech sezonach doczekaliśmy się Hope (Danielle Rose Russell) w pełnej postaci trybrydy. Oznacza to, że teraz w pełni może korzystać ze swoich umiejętności. Jednak żeby dojść do tego momentu, dziewczyna musiała zmierzyć się z trudnym pytaniem: czy odejść w pokoju, czy może jednak wrócić z powrotem do żywych, żeby zniszczyć Malivore. Nie musimy się tutaj długo zastanawiać, wiemy co wybrała.
Jednak pamiętajmy, że dalej do uratowania mamy Cleo (Omono Okojie) oraz Landona (Aria Shahghasemi). Czy na pewno uda się ich ocalić? Na pewno jedno z nich tak, lecz niestety druga osoba będzie skazana na śmierć. W tym wypadku przegranym jest chłopak, bo nie oszukujmy się, dwa sprzeczne nadprzyrodzone światy, które rywalizują ze sobą od wieków, jakimi byli Hope i Landon nawet mimo wielkich starań, nie mogliby być razem.
Trudno jest się pozbierać po stracie kolejnej ukochanej osoby, ale wampiry mają na to rozwiązanie. Mowa oczywiście o wyłączeniu swoich emocji. Tak też zrobiła Hope w momencie dźgnięcia chłopaka. Jest to rozwiązanie tymczasowe, więc ciężko mi sobie wyobrazić z czym dziewczyna będzie musiała się zmagać w zapewne kolejnych odcinkach.
Natomiast wracając do Cleo, osobą, która zrobiła drugie tyle, co główna bohaterka jest Josie (Kaylee Bryant), która postanowiła użyć ponownie starych sztuczek z czarnej magii. Tym samym przywołała ona, nikogo innego, jak swoją własną, ciemną stronę, która moim zdaniem dodała odrobinę lepszego klimatu do odcinka. Wszystko oczywiście skończyło się pomyślnie.
Myślę, że zdecydowanie warto obejrzeć ten odcinek, chociażby po to, żeby zobaczyć jakie możliwości daje trybryda w pełnej postaci. Teraz kiedy w końcu możemy doświadczyć tego na własnej skórze, mam nadzieję, że akcja w kolejnych odcinkach nabierze naprawdę szybkiego tempa.
Komentarz