Z magią jest jak z różdżką, każdy ma własną. Czy zatem zmiksowanie ich wszystkich w jedno dzieło może stworzyć coś, co przypadnie do gustu wszystkim? Niekoniecznie…
Wiedźmy powróciły w iście doborowym towarzystwie. Poza tytułową ligą przyszło im spotkać przedstawicielki pradawnej egipskiej magii — Córy Nilu, reprezentacje astralnego Świata Idei oraz nastoletnie wiedźmy, które stawiają dopiero pierwsze kroki na ścieżkach magii. Jednak tym nie brakuje ani zapału, ani miłości do pewnego białowłosego wiedźmina. Gdyby to wszystko było nadal zbyt spokojne, to wszystko zaczyna się w momencie, gdy jedna z dechowickiego sabatu niechcący trafia na własną stypę…
Jak mogliście już się domyśleć z tego krótkiego wprowadzenia, Piotr Jedliński nie zwalnia tępa. Tym razem wziął na warsztat nie tylko tradycyjną odmianę magii, ale sięgnął również po co popularniejsze jej odłamy. Mamy tu trochę wizji czarów rodem z filmów o Harrym Potterze, szczyptę świata Sapkowskiego, odrobinę mitycznych czarów, pradawnych rytuałów, sporą dozę kosmicznej energii, szamanizmu, jak i również odłam modern witch. Sprawia to, że autor wrzuca czytelnika w jeszcze większą plątaninę absurdu, szaleństwa i zbiegów okoliczności, niż za pierwszym razem. Rzecz w tym, że nie do końca wyszło to tak, jak powinno.
Pierwszy tom przygód wiedźm z Dechowic pozostawił po sobie mieszane uczucia. Był dobrą książką, która nie zdołała ostatecznie usidlić odbiorcy na dłuższą metę. O owym dziele szybko zapomniałam i nie rozpływałam się nad nim. Zaczynając przygodę z kontynuacją, miałam wrażenie, że owo doświadczenie nie poszło w las, bo tutaj wszystko zaczynało się naprawdę ciekawie! Sam pomysł domniemanej śmierci jednej z głównych bohaterek był już na tyle nietypowy, że zaintrygował mnie od pierwszych stron. Wiele wątków czy pomysłów zaskakiwało i budziło podziw swą oryginalnością. Humor, który dominował w poprzednim tomie, tutaj również utrzymał swój wysoki poziom. Autor wrzuca czytelnika w jeszcze większe szaleństwo i morze absurdu, które jeszcze szybciej go pochłaniają. Pozostaje więc pytanie: co takiego sprawiło, że i tym razem Wiedźmy nie okazały się hitem?
Przyczyn jest tak właściwie kilka. To, co uważałam za świetny zabieg w pierwszym tomie — czyli podzielenie akcji na kilka kryminalnych zagadek, tutaj zniknęło całkowicie. Cała książka stanowi jedną powiązaną z sobą, 630-stronnicową historię. Jednak nie byłoby to takie złe, gdyby sama fabuła nie była tak rozwleczona. Wiele wątków było przeciąganych na siłę, a to, czym tę dziurę zapychano, tak naprawdę niewiele wnosiło. Na dodatek są pewne sceny, w których panuje tak duży chaos, że nie jest się w stanie w pełni zrozumieć, co tak właściwie tam się dzieje. Najbardziej dokuczały mi one po pierwszej połowie książki, gdzie w jednym fragmencie pojawiało się nagle zdecydowanie zbyt wiele postaci robiących zbyt wiele rzeczy jednocześnie. Nie mogę jednak zdradzić, o jakich dokładnie mówię, bo za bardzo zaspoilerowałabym akcję.
Tak jak pierwsza część wzbudzała pewne nadzieje co do kontynuacji, tak rzeczywistość mnie niestety rozczarowała. Nie uważam tej lektury za szczególnie przyjemną czy relaksującą.
Dzieło Piotra Jedlińskiego to osobliwy i ekstrawagancki twór, który jednak ma spore szanse przypaść do gustu osobom poszukującym nowości i niespodzianek na polskim rynku wydawniczym.
Książkę do recenzji nadesłało wydawnictwo Initium.
Odpowiedz