Wilkołak, panie Sosna. Mówi to coś panu? – recenzja „Legendy Ludowej”

Legenda Ludowa zapowiadała się wspaniale. Miała być kryminałem z nutą fantastyki w postaci rodzimych mitów. Pełnego oryginalnych postaci, zaskakującej fabuły i mającego sporo czasu na jej rozwinięcie, bo książka liczy prawie 600 stron. Co więc poszło nie tak? 

Wisłowice to osobliwe miejsce – żarliwa wiara katolicka miesza się tu z pogańskimi praktykami i zabobonami. Nocą za oknami słychać stukot czarcich kopyt, a mieszkańcy wsi wciąż korzystają z usług medycznych mieszkającej w leśnej głuszy Zielarki. Jedynym współczesnym elementem lokalnych gospodarstw jest sprowadzony z konieczności do wisłowickich domów telefon. Gdy pewnego dnia zadzwoni w domu państwa Sosnów, ich spokojne życie zmieni się nie do poznania – taki opis dzieła widać na odwrocie i tak naprawdę, to on skłonił mnie do sięgnięcia po tę pozycję. I częściowo nawet się zgadza. Lądujemy bowiem w małym, odciętym od cywilizacji miasteczku na Lubelszczyźnie. Jako iż akcja rozgrywa się jakieś kilkadziesiąt lat temu, to elektryczność i technologie to luksus. Choć ludzie niby już w pełni oddali się wierze w nowego wiszącego na krzyżu boga, to jednak strach i wiara ojców wciąż żyje w ich sercach. Nic więc dziwnego, że gdy pojawia się nieznane zło, od razu urządzają polowanie na potwora.  

Sam pomysł, muszę przyznać, był dobry. W przeciwieństwie do wykonania. Niby jest to kryminał, niby jest jakiś humor i niby są te nasze mity… ale jakby ich nie było. Legendę Ludową da się przeczytać. To poprawnie napisana książka, bez błędów czy niespójności, ale nic poza tym. Przebrnięcie przez nią dłużyło mi się niemiłosiernie i kilkukrotnie rozważałam porzucenie dalszego czytania. Teraz będąc już po całej lekturze, dochodzę do wniosku, że nie byłą ona warta tego czasu. Postacie wydawały się przerysowane, a cały wątek kryminalny — mocno naciągany. Największym rozczarowaniem okazał się jednak wątek rodzimych wierzeń i mitów, którym tak reklamowała się książka. Owa wioskowa wiedźma i wilkołak więcej mieli w sobie z amerykańskiej popkultury niż naszej rodzimej mitologii. Jeżeli autorka chciała wybić się na obecnym renesansie, jaki przeżywa słowiańskie fantasy, to bardzo źle się za to zabrała i wyjątkowo nieumiejętnie.

Sposób prowadzenia fabuły także nie ratował sytuacji. Nie wzbudzała zainteresowania, nie trzymała w napięciu oraz przepełniona była dialogami, które na dłuższą metę sprawiały wrażenie zwykłego zapychacza. Może część z was pamięta jeszcze pisanie wypracowań na zajęcia z polskiego, gdzie trzeba było dobić określonej ilości słów. Ta książka budzi podobne odczucia. 

Jestem świadoma tego, że ta pozycja to debiut i że rządzi się on swoimi prawami. Jednakże każdy pisarz kiedyś debiutował, lepiej lub gorzej, a Karolina Derkacz niestety trafiła u mnie do tej drugiej grupy. Plusem oraz światełkiem nadziei jest tu fakt, że największym minusem jest nieciekawe prowadzenie fabuły i niedopracowany styl pisarski. Tego można się przecież nauczyć. 

Osobiście nie sięgnę po kolejne części historii Wisłowic ani więcej nie wrócę do Legendy Ludowej. Może jednak są wśród was tacy, którzy lubią śledzić młode debiuty i nie przeszkadza im powolny, z lekka niespójny sposób tworzenia fabuły. Tym oczywiście polecam sięgnięcie po ten tytuł, a całej reszcie — poszukania czegoś innego. 

Patrzyłam na ludzi zupełnie na wylot. Widziałam żebra, jelita, nawet całe gałki oczne. Tylko serce trafiało się jakoś rzadko...
0
Would love your thoughts, please comment.x