Darth Maul to znany antagonista z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Pojawiając się w Mrocznym Widmie, a potem w Wojnach Klonów stał się, mimo swojej nikczemności, uwielbianą przez wielu postacią.
Jako że również należę do fanów Maula, nie mogłam przejść obojętnie obok tego komiksu.
Jednak czy było warto po niego sięgnąć?
Zabrak przeszedł naprawdę dużo. Szkolenie na sitha, które zapewne do najprostszych nie należało, pojedynek z Obi-Wanem, z którego tylko w połowie wyszedł cało, stoczenie się w odmęty szaleństwa… ale na to zaradziła wiedźma z Dathomiry, Matka Talzin. Jego matka.
Darth Maul przepełniony nienawiścią do swojego byłego mistrza, Jedi i w sumie to prawie do wszystkiego, zakłada syndykat o nazwie Kolektyw Cienia, podporządkowując sobie nawet Huttów. Wraz z mandalorianami, którzy postanowili do niego dołączyć, znalazł się na celowniku Dartha Sidiousa. Imperator zabił braci Maula, a jego samego wziął do niewoli. Chce bowiem dostać się do kogoś znacznie potężniejszego. Do Matki Talzin.
Darth Maul ucieka z pomocą sojuszników, ale jest pod stałą obserwacją Generała Grievousa i Hrabiego Dooku.
Co było nie tak?
Warto wspomnieć, że komiks ukazał się na amerykańskim rynku w 2014 roku, więc ma już prawie 10 lat. Prawdę mówiąc, spodziewałam się dowiedzieć czegoś więcej na temat głównego bohatera. Czuję niedosyt. Liczyłam na więcej wspomnień z przeszłości, jakichś wewnętrznych przemyśleń czy coś… Mimo to zabrak został ukazany w mój ulubiony sposób. W miarę zrównoważony, szanujący sojuszników, a także pełen gniewu i wściekłości na wrogów.
Akcja pędziła, przez co komiks sprawiał wrażenie skrótu wydarzeń. Sama fabuła miała potencjał, ale została tak skompresowana, że okazała się niesatysfakcjonująca. Bohaterowie nie mieli szansy na rozwój.
Sama pozycja jest oczywiście pewnego rodzaju klasykiem wśród komiksów gwiezdnowojennych. Jeremy Barlow oparł scenariusz na niezrealizowanych odcinkach Wojen Klonów. Zeszyt również uzupełnia pewne luki z wyżej wspomnianego serialu.
Juan Frigeri jako autor rysunków wypadł naprawdę dobrze. Ilustracje idealnie obrazowały akcję i emocje towarzyszące bohaterom. Kolory nadane przez Chrisa Scalfa, również robiły wrażenie. W wydaniu umieszczono wiele okładek alternatywnych, którym zawsze lubię się przyglądać.
W zeszycie dostajemy w bonusie trzy, jednostronicowe, humorystyczne historyjki pod tytułem Nienawiść prowadzi do lizaków, Mały Darth Maul idzie do dentysty i Mały Darth Maul. Nic nie wnoszą i są narysowane w stylu infantylnym, jednak zawsze jest to miły i zabawny dodatek.
Podsumowując:
Jeśli uwielbiacie postać Dartha Maula lub Wojny Klonów, powinniście się skusić na tę pozycję. Nadaje się ona idealnie dla osób, które wolą akcję, niż melodramaty głównych bohaterów. Osobiście spodziewałam się czegoś więcej, jednak nie mogę powiedzieć, że jestem kompletnie rozczarowana. Komiks może zasilić waszą biblioteczkę galaktyczną i wnieść kilka ciekawostek do uniwersum.
Dziękuję Wydawnictwu Egmont za egzemplarz do recenzji.
Odpowiedz