Czy świat potrzebuje jeszcze Kapitana Ameryki? — recenzja komiksu „Kapitan Ameryka. Tom ósmy. Amerykańscy marzyciele”

Uwikłany w sieć międzynarodowej intrygi, sierżant Barnes walczy o życie w rosyjskim więzieniu. Steve Rogers za wszelką cenę stara się uniewinnić przyjaciela, lecz czy przekona do swoich racji świat, który zdaje się nie potrzebować dłużej Kapitana Ameryki?

Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w zeszytach #616–619 serii Captain America (z 2005 roku) i #1–10 serii Captain America (z 2011 roku).

Kapitan Ameryka. Tom ósmy. Amerykańscy marzyciele to długo wyczekiwany przeze mnie komiks, który, nie ukrywam, planowałam zrecenzować znacznie wcześniej. Aktualnie jestem już po lekturze. Jakie są moje wrażenia?

Myślę, że najłatwiej będzie mi zacząć od wskazania jednej z największych zalet tego albumu. Mianowicie jest on naprawdę pięknie wydany, jak zresztą wszystkie komiksy z runu Brubakera. Autorami rysunków są Alan Davis, Butch Guice, Stefano Gaudiano oraz Steve McNiven. Ich dbałość o detale oraz umiejętność stworzenia niepowtarzalnego klimatu z pewnością umilą wam czytanie.

Mniej dobrego natomiast mam do powiedzenia jeśli chodzi o fabułę, choć akcja zaczyna się nader obiecująco.
Otrzymujemy bowiem bezpośrednią kontynuację wydarzeń ukazanych w Procesie Kapitana Ameryki. Rząd Stanów Zjednoczonych wydaje Barnesa Rosjanom, w związku ze zbrodniami, jakich rzekomo się dopuścił. Jako czytelnicy przenosimy się razem z Buckym do rosyjskiego gułagu, w którym to jesteśmy świadkami jego niesprawiedliwego traktowania, przez innych osadzonych oraz samych strażników. Niemałą ciekawostką może się okazać fakt, że więzienie do którego trafia, to w rzeczywistości ten sam zakład karny, jaki mieliśmy okazję zobaczyć w filmie Czarna Wdowa z 2021 roku. Ponadto, jednym z więźniów, którzy zagrażają bohaterowi jest Ursa Major, mutant mający swoje cameo we wspomnianej produkcji MCU.

Kiedy James robi wszystko, aby przetrwać, Steve Rogers wraz zaufanym zespołem próbuje uniewinnić i uwolnić niesłusznie skazanego przyjaciela, a my z niecierpliwością przewracamy każdą stronę, by poznać zakończenie. Przyznam, że póki ten wątek trwa, fabuła jest bardzo dobra i trzyma w napięciu. Nie należy jednak zapominać, że Amerykańscy marzyciele to podsumowanie trwającej od pierwszego tomu historii Zimowego Żołnierza. Wraz ze stosunkowo szybkim końcem jego motywu, postać Bucky’ego na skutek konsekwencji pewnych wydarzeń znika z komiksu i więcej się już nie pojawia.

Nie chciałabym zostać źle odebrana; to nie tak, że historie o Kapitanie Ameryce bez jego wiernego towarzysza są nudne. Byłoby jednak miło, gdyby trzymały one równie wysoki poziom. Wraz z lekturą ósmego tomu z wielkim żalem odnotowałam spadek, jeśli chodzi o jakość treści.

Po rozwiązaniu poprzedniej sprawy otrzymujemy zbiór opowieści, gdzie w Nowym Jorku wybuchają zamieszki, a sam Steve musi dochować prywatnej tajemnicy, przez co, chcąc nie chcąc, okłamuje innych. Pojawia się również nowe zagrożenie w postaci dawnego przyjaciela, a Rogers stara się odnaleźć sens dalszego istnienia ikony, jaką się stał. Trzeba przyznać, że opis brzmi ciekawie i drzemie w nim ogromny potencjał. Co zatem poszło nie tak?

Mój główny zarzut dotyczy antagonisty o kryptonimie Bravo. Mężczyzna przenosi się z czasów drugiej wojny światowej do współczesnych realiów, co jest mało oryginalne i wywołuje poczucie nudy. Nie pomaga fakt, że jego motywy są wyssane z palca, ciężko traktować je na poważnie.

Niestety, to nie jedyna wada Amerykańskich marzycieli. Jako kolejny defekt można wymienić dialogi, które nierzadko pozostawiają wiele do życzenia. Na domiar złego towarzyszą im przeciętne sceny akcji, które szybko wylatują z pamięci.

Nie chcę jedynie narzekać, ta część komiksu zawiera także naprawdę dobre elementy. W historiach o Kapitanie zawsze satysfakcjonowały mnie relacje pomiędzy głównym bohaterem, a jego oddanymi towarzyszami. To prawda, że Bucky pozostanie niezastąpiony, jednak Steve jest charyzmatyczny. Dzięki temu potrafi nawiązać świetny kontakt z pozostałymi Avengers, w tym Sharon Carter, Natashą Romanoff, Samem Wilsonem, czy nawet Tonym Starkiem. To właśnie oni ostatecznie pomagają mu zrozumieć, że Kapitan Ameryka wciąż jest potrzebny i to nawet bardziej, niż kiedyś.

Doceniam także pomysł tymczasowego odebrania Steve’owi jego mocy i ponowne umieszczenie go w ciele słabego, chorowitego dwudziestoparolatka. Taki zabieg przypomina nam, kim w rzeczywistości jest Rogers, a także umacnia naszego głównego bohatera w przekonaniu, że jego obecność we współczesnym świecie wciąż jest istotna.
Dodatkowo fakt, że to właśnie Stark przywraca mu dawną świetność, nieco ratuje słabsze aspekty fabuły, bowiem współpraca dwójki ludzi, którzy za sobą nie przepadają zawsze złapie mnie za serce.

Podsumowując, Kapitan Ameryka. Tom ósmy. Amerykańscy marzyciele to dość niezły komiks, zawierający naprawdę znakomite elementy. Niestety, pomimo wielu zalet uważam, że jest on wyraźnie słabszy od poprzednich.

Na codzień opiekunka ekspozycji w MAiE. W wolnej chwili czyta książki, ogląda filmy, gra na playstation, pije kawę. Fanka Marvela, Gwiezdnych Wojen i twenty øne piløts |-/
0
Would love your thoughts, please comment.x