Po dwóch tygodniach przerwy od serialu świetnie było zobaczyć dwie różne rzeczywistości w tym samym czasie.
Zacznijmy jednak od początku. Odcinek rozpoczyna się dosyć nietypowo, bo na Dzikim Zachodzie. Szybko dowiadujemy się, że chodzi o znaną nam już skrzynkę Chambre De Chasse, w której obecnie znajduje się Lizzie (Jenny Boyd). Widzimy również, jak z zimną krwią dziewczyna mści się na Hope (Danielle Rose Russell), zabijając ją nabojami z drzewa białego dębu.
Wracając natomiast do tego, co dzieje się aktualnie w szkole Salvatore, kolejny raz uczniowie próbują przywrócić człowieczeństwo głównej bohaterce. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że został do tego zorganizowany specjalny konkurs. Polegał on na podzieleniu się swoim najlepszym wspomnieniem z Hope w roli sędzi turnieju.
Wszyscy myśleli, że miłe wspominki i słowa pomogą jej wrócić do swojej oryginalnej postaci, lecz tak się nie stało. Najbliżej jednak była Josie (Kaylee Bryant), która zawitała ponownie w swojej ciemniejszej wersji, co moim zdaniem było naprawdę przyjemną niespodzianką. Co takiego zrobiła? Urządziła sobie krótką pogawędkę z trybrydą, z której wywnioskowała, że boi się ona powrotu do normalnego życia.
Niedługo po tym Josie wraca do siebie, kontynuując rozmowę z dziewczyną. Mówi, że nie spocznie i nie podda się, póki nie ściągnie Hope z powrotem. Kończy się to wysłaniem bliźniaczki do terapeutycznego pudełka. Wydaje mi się, że trafia tam dlatego, gdyż główna bohaterka za bardzo przejmuje się losem swoich przyjaciół i po prostu nie chce ich krzywdzić, co znaczy, że resztka człowieczeństwa jeszcze gdzieś w niej siedzi.
Podsumowując: odcinek naprawdę dobry po krótkiej przerwie. Podoba mi się poprowadzenie fabuły, która skupia się zdecydowanie bardziej na Hope. Ciekawi mnie również, gdzie dokładnie trafiła Josie w pudełku, ale tego dowiemy się już za tydzień.
Odpowiedz