Eteryczny romans i bolesna problematyka w tle. To wszystko w książce „Mężczyzna, którego nigdy nie spotkałam”.

Powieść Elle Cook to moja kolejna przygoda z romansami wydawnictwa Muza. Z radością przyznaję, że do tej pory z nich wszystkich jest najbardziej zaskakująca i niesamowicie wciągająca.

Autorka wcześniej pisała pod swoim prawdziwym imieniem (Lorna), jednak był to zupełnie inny gatunek – fikcja historyczna. Po stylu pisania wyczuwałam, że pisarka ma wizję na swoją historię i sposób, w jaki ją opowie. Podczas czytania było czuć niejakie doświadczenie związane z odpowiednim dobieraniem słów, aby zainteresować i klarownie przekazać treść. 

 

Sama tematyka książki była dla mnie personalnie interesująca, ponieważ znajomości internetowe z ludźmi żyjącymi setki kilometrów dalej to element, który towarzyszy mi od kilku lat. W ten sposób poznałam wiele fantastycznych osób, z którymi kontakt mam do dzisiaj i bardzo ich cenię w swoim życiu. Z tego powodu poczułam iskrę ekscytacji, kiedy zorientowałam się, że mam do czynienia z historią pary, która poznała się w niecodzienny sposób i prowadzi relację na odległość. 

Pewnego dnia, kiedy Hannah wychodzi z lokalnej siłowni, dzwoni jej komórka. Nieznany numer, rozpoczynający się kierunkowym +1 budzi podejrzenia, ale decyduje się odebrać. Telefon okazuje się być pomyłką i sympatyczny mężczyzna rozłącza się, tylko po to, aby po kilku sekundach znowu omyłkowo wybrać ten sam numer. Tym razem prowadzą dłuższą rozmowę. 

To jest moment, w którym taka przypadkowa znajomość powinna się zakończyć. 

Hannah jednak dostaje wiadomość na platformie WhatsApp, w której nowo poznany człowiek dzieli się sukcesem znalezienia prawidłowego numeru i zdobycia pracy. Od słowa do słowa ich relacja kwitnie. Z wymieniania wiadomości przenoszą się na rozmowy telefoniczne, a w końcu nawet na wideorozmowy. Oboje nie ukrywają szczęścia, kiedy okazuje się, że Davey dostał pracę w Londynie i już wkrótce będą mieli okazję poznać się na żywo. 

Wkrótce się jednak okazuje, że świat nie zatrzymał się specjalnie dla nich i otrzymują od życia bolesny cios. Mają tylko nadzieję, że nie był to nokaut. 

Nie będę kłamać, mówiąc że historia Hannah i Daveya mnie porwała. Przeczytałam książkę w jeden wieczór, praktycznie nie odrywając wzroku od tekstu. Autorka poprowadziła akcję w zdecydowany i zwięzły sposób. Relacja rozwijała się stopniowo, nie czułam ani nudy ani nieprzyjemnego przyśpieszania jej rozwoju, jak to bywa w takich książkach. Napięcie między bohaterami było wyczuwalne do tego stopnia, że podczas czytania nie zwracałam uwagi na świat wokół mnie. Mój mózg absorbował jedynie litery na papierze. 

Bardzo podobało mi się, że bohaterowie byli autentyczni, niepozbawieni wad i trosk. Wszyscy zaskarbili sobie moją sympatię (może poza Georgem, ale nie zdradzę ani słowa więcej!), szczególnie Davey. Jego sposób radzenia sobie z olbrzymim stresem i problemami przypomina mi mój własny. Możliwe, że to dlatego na rozdziały z jego perspektywy czekałam z ekscytacją. 

 

Jest pewien element, który dla mnie niestety okazał się zmarnowanym potencjałem. Jest nim okładka. W bieżącej chwili mogę wyciągnąć z książki sceny, które w podobnym stylu byłyby zdecydowanie bardziej atrakcyjne i przyciągające uwagę. Aktualna szata graficzna to – jak dla mnie – pójście na łatwiznę i  przywołanie najprostszych skojarzeń. Nierzadko taka taktyka ma sens, ale ta historia aż prosi się o lepsze przekazanie jej głębi. 

Z wielką radością polecę tę historię każdemu. Jest bardzo subtelna w tematach miłosnych, ale w przekrojowy sposób pokazuje poważny problem, tak często dalej omijany w obecnych czasach.

Za wielką uprzejmość i udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawnictwu Muza

0
Would love your thoughts, please comment.x