Trzy siostry, trojaczki. Jak poradzą sobie w nowej sytuacji? Czym jest tytułowa korona? I dlaczego ich matka tak obsesyjnie dąży do władzy nad kontynentem?
Zero skrupułów, miłości, współczucia…
Powieść rozpoczyna się przedstawiem bohaterek – Sophroni, Beatriz i Daphe. Dziewczyny świętują ostatnie chwile wolności, gdyż lada moment mają wyjechać i poślubić mężczyzn, których wybrała im matka, Cesarzowa. Z tego powodu od początku ją znielubiłam. Jak można zmuszać kogokolwiek do ożenku? Zasady niczym ze średniowiecza! Wydaje się jednak, że przyszłe królowe nie opierają się decyzjom rodzicielki. Co w pełni rozumiałam, bo od początku było widać, jak kobieta nimi manipuluje i nastawia przeciw sobie. Czasem się to udawało, czasami nie. Mimo tego siostry były gotowe wskoczyć za sobą w ogień.
Każda z nich jest wyspecjalizowana w swojej dziedzinie i rozwija te mniej lub bardziej ukryte talenty.
Beatriz umie oczarować każdego mężczyznę, bez względu na wiek i status społeczny. Daphe, wybitna szyfrantka, nie ma dla niej wiadomości nie do rozgryzienia.
Wreszcie, najdelikatniejsza z nich, ale o największym sercu – Sophronia. Wrażliwa, kochająca. Od razu się z nią utożsamiłam. Zwłaszcza że jako jedyna z trójki już od początku była przeciwna planowi matki, choć wypełniała jej polecenia bez szemrania. To akurat mogę zrzucić na zastraszenie i bardzo surowe wychowanie, jakiego doświadczyła.
Życie w obcym kraju przysparza niemałych emocji. Poza oczywiście koniecznością przyzwyczajenia się do nowego środowiska, jest jeszcze wiele innych czynników. Grupa rebeliantów, działająca w najbliższym otoczeniu panującego władcy, zaborcza Królowa Matka, sprawująca władzę za „syna pantoflarza”, a nawet…zamach na nową księżniczkę!
Z czasem sprawy mocno się komplikują. Damy zaczynają mieć coraz więcej wątpliwości, czy chcą służyć swojej matce. Cesarzowa bierze sprawy w swoje ręce, co wywołuje niemały chaos we wszystkich trzech krajach. Byłam pod wrażeniem uporu, z jakim ta kobieta dążyła do swojego celu. Na każdym kroku dało się odczuć jej bezduszność i to, jak beznamiętnie traktowała swoje córki. Nie jak dzieci i swoje potomkinie, ale jako środki do osiągnięcia celu. I to takie, które można bez problemu usunąć, gdyby jej zbytnio zawadzały.
Zakończenie złamało mi serce. Nawet nie sam finał, a ostatnie rozdziały. Narobiły też tym samym mocnej chęci na kolejne tomy. Zbyt zżyłam się z tymi dziewczynami i mam nadzieję, że prędko będę mogła kontynuować śledzenie ich historii.
Koronę z kości czytało mi się bardzo szybko i przyjemnie. Pochłonęłam całość w kilka dni i nawet nie odczułam upływu czasu. Polecam z całego serca!
Książka udostępniona do recenzji dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zysk i S–ka.
Odpowiedz