Nie pamiętam kiedy ostatnio sięgnęłam po komiksy, a choć je uwielbiam, to nigdy nie miałam czasu, by zabrać się za kolekcjonowanie swojej ulubionej serii. Dlatego cieszę się, że teraz nadarzyła się okazja, by przeczytać historię Mando i pewnego tajemniczego znajdy.
Na początek odniosę się do grafiki, zarówno cudownej okładki jak i obwoluty. Choć zachwyca mnie samo wykonanie to mam problem z takimi obwolutami, bo dość często szybko się niszczą. Yusuke Osawa wykonał kawał świetnej roboty, a jakoś jego rysunków jest fenomenalna. Te odwzorowanie szczegółów, mimiki postaci, akcji sprawiło, że powieść pochłonęła mnie bez reszty.
Komiks czyta się szybko, choć przypomina serial o tym samym tytule. Przygody Mando i Baby Yody znam z produkcji Disneya, ale miło było sięgnąć po tę formę poznania ich początków. Co prawda kończy się szybciej i zostaje taki smutek, że jeszcze nie ma dalszych części, a chciałoby się czytać dalej. Rozbawił mnie tutaj fakt, odwzorowania dźwięków w tekście, z czego się śmiałam za każdym razem, jak to czytałam.
Akcja Star Wars The Mandalorian osadzona jest w czasach pięciu lat po śmierci Dartha Vadera, gdzie Imperium upadło, ale gdzieś w odmętach kosmosu jakieś niedobitki kryją się i planują zaatakować znienacka. Mandalore upadło, a sami mieszkańcy lubujący się w tradycji ukrywają się gdzieś na planecie Nevarro. Łowca nagród po udanej misji przylatuje na tę planetę, by otrzymać za nią stosowną zapłatę, która do końca taką nie jest. Jednak nasz bohater nie musi się smucić, bo dostaje następną tajemniczą misję, w której zna jedynie wiek swojego celu. Po dyskusji z członkiem dawnego Imperium wyrusza w podróż. Czy mu się uda dotrzeć tam w jednym kawałku? I co najważniejsze, kim jest ów cel? O tym musicie przekonać się sami. Jestem pewna, że nawet osoby, które mają mało styczności z kanonem Gwiezdnych Wojen, zachwycą się historią. Przede wszystkim warto ją przeczytać dla cudownego znajdy, którego Yusuke Osawa uroczo przedstawił.
Kolejny plus dla twórców, bo na koniec jest mini słowniczek, opis broni czy statku, który występował w komiksie, tzw. Razor Crest. Co ułatwia osobom niemającym styczności z Gwiezdnymi Wojnami dowiedzenie się czegoś o tym uniwersum. Mnie też fantastycznie się odświeżało wiedzę dzięki temu. I o ile nie jestem fanką tego kanonu to uwielbiam historię Mando i Baby Yody. Dlatego cieszę się, że na mojej półce zagości ta manga, która mnie urzekła. Jak dla mnie 10/10. Polecam ją gorąco, naprawdę warto poświęcić jej chwilę!
Dziękuję wydawnictwu Egmont za możliwość poznania tej historii.
Odpowiedz