There was an idea… Recenzja „Splendor Marvel”!

Trzeba  było celować w głowę… Chyba że ze Scott’cikiem robicie przekręt czasowy… albo zagracie w Splendor Marvel!

Długo myślałem, czy podejść do tej recenzji jako fan Marvela, czy jako fan planszówek. I jedno i drugie nie jest mi obce. Grałem w oryginalną wersję gry, więc pierwszym pytaniem, jakie mi się nasunęło, było „czy wiele się różni od zwykłego Splendoru?” Odpowiedź nie jest jednoznaczna, ale zacznijmy od początku.

Splendor to gra ekonomiczna, przy której może się spotkać od dwóch do czterech osób, a rozgrywka powinna się zamknąć w 30 minutach. Gracz podczas swojej tury może wykonać jeden z trzech ruchów:

– wziąć po jednym żetonie z trzech różnych kolorów (na pięć możliwych) lub dwa tego samego, jeśli jest ich wystarczająco w „banku”

– zaklepać sobie jedną z kart przy użyciu żetonu jokera, przez co sam jej jeszcze nie posiada, ale też nikt inny nie może jej wykupić

– kupić jedną z kart na stole

Przy zabieraniu kart ze stołu, musimy oddać wymaganą liczbę żetonów, jednak karty, które mamy, pełnią funkcję wiecznych żetonów. Przykładowo, jeśli mam żółtą kartę i trzy żółte żetony, a chce kupić kolejny kartonik, który kosztuje cztery w tym kolorze, wystarczy, że oddam trzy tokeny, bo czwartym jest karta, której nie oddaję. Taki system pozwala na wykupywanie coraz lepszych kart (najdroższe kosztują siedem w jednym kolorze, a w grze na dwie osoby są tylko 4 żetony!) Warto kupować droższe karty, ponieważ prócz tokenów, zapewniają one punkty zwycięstwa, których w podstawowej wersji należy zebrać 15, aby zwyciężyć. I to wszystko jest też w Splendor Marvel. Czym się zatem te wersje różnią?

Po pierwsze jest ona trudniejsza od Splendoru. W oryginale wystarczyło spełnić jeden warunek, by wygrać – zebrać piętnaście punktów. W tym przypadku należy dokonać trzech rzeczy: zebrać szesnaście punktów, po jednej karcie z każdego koloru oraz jedną z trzeciego (najwyższego rzędu). Jednak, by nie było, aż tak trudno, to do podstawowych bonusów (gdzie, aby zdobyć trzy punkty należy mieć trzy karty kolorów X, Y, Z, dwa zestawy po czterech takich kart), planszówka oferuje kolejny trzypunktowy bonus za zebranie kart z trzema znaczkami Avengers.

Drugą różnicą są oczywiście postacie z uniwersum Marvela. Co prawda, nie spotkamy tu Ebony Maw, ani innych przybranych dzieci Thanosa (prócz Gamory i Nebuli), jednak nie brakuje postaci znanych z MCU, co widać na załączonych obrazkach. Możemy także  zrekrutować między innymi Spider-Woman czy Ms. Marvel. Muszę przyznać, że sam wygląd kart też jest nierówny. Niektóre to dzieła sztuki, jednak czasem ciężko nawet kogoś poznać.

Wszystko to może brzmieć na pierwszy rzut oka skomplikowanie. Instrukcja jest na tyle przejrzysta, że nawet osoba, która nie grała w oryginał, nie będzie miała problemu z nauką, a nawet z wygraną już po kilku partiach. Sama zabawa też jest dość przyjemna. Nie brakuje kombinowania, w tym negatywnych interakcji, jak pobieranie żetonów, których sam, co prawda nie potrzebujesz, ale wiesz, że przeciwnik się na nie czai.

Reasumując, gra się o wiele przyjemniej niż w podstawową wersję Splendoru i fani Marvela raczej bez wahania dorzucą te dwadzieścia złotych (tyle wynosi różnica między tą wersją, a tradycyjną), by móc zgarnąć rękawicę nieskończoności… a przynajmniej ci, którzy jeszcze nie mają zwykłego Splendoru. Gra nie przewiduje łączenia z podstawową planszówką. Nie pasują też do niej dodatki, które ukazały się parę lat temu. Zatem, jeśli jeszcze jej nie masz, warto się zastanowić nad zakupem, zwłaszcza jeśli uniwersum Marvela nie jest Ci obce. Jeśli zaś masz już oryginał… może warto poszukać innej gry, w której możesz pomóc Avengersom?

0
Would love your thoughts, please comment.x