Czy to pożegnanie z Agentem 007? Recenzja „No Time to Die” [BEZ SPOILERÓW]

Dwudziesta piąta odsłona przygód Jamesa Bonda to jedna z najbardziej oczekiwanych premier 2021 roku. Czy warto było czekać?

No Time to Die komponuje ze sobą tradycje i zabiegi znane ze starszych, „klasycznych” filmów o losach Agenta 007 z realizmem i dynamiką tych z XXI wieku. Bond w wykonaniu Craiga jest znacznie mniej pomnikowy niż ci, których wykreowali poprzedni odtwórcy tej roli. Nie jest twardzielem, który zdaje się nie odczuwać żadnych emocji, a już zwłaszcza strachu. Po tej postaci widać zmęczenie, przebyte traumy, koszt, jaki poniósł, pracując dla Jej Królewskiej Mości. W miejsce bawidamka w najnowszej wersji otrzymujemy mężczyznę zakochanego w jednej kobiecie. Ludzka odsłona Bonda spotyka się z krytyką części widzów, nawet fanów serii, którzy twierdzą, że „to już nie to samo”. Mnie natomiast zdecydowanie przekonuje Bond pokiereszowany zarówno fizycznie, jak i mentalnie. Wydaje się być bliższy od tych niemal bajkowych dżentelmenów ze starszych części, bardziej przypominających książęta z bajek Disneya niż pracowników wywiadu wykonujących wymagające misje i mających za sobą życiorys, który starczyłby dla całego pułku komandosów. James Bond schodzi z piedestału „bajki o męskości”, prezentując się jako wciąż nieustraszony, przebiegły agent z krwi i kości.

Mimo tej poważnej otoczki No Time to Die nie traci na walorach rozrywkowych. Nie brakuje charakterystycznego dla 007 humoru, który zgrabnie wpleciony jest w dramatyzm i sceny akcji. Daje tu się także rozpoznać swoisty dla serii sposób budowania postaci czarnych charakterów. Są to osoby zazwyczaj w jakiś sposób oszpecone, często o dość osobliwym sposobie bycia, który odtrąca widza od złego pana, jeszcze zanim pozna jego niecne uczynki.

Daniel Craig w swoim pożegnaniu z rolą Jamesa Bonda dał prawdziwy aktorski koncert. Rewelacyjnie partnerowała mu w tym Ana de Armas w roli agentki Palomy. Sekwencja, którą zagrali w duecie, to jedna z najlepszych części filmu. Jedyna wada to to, że z Palomą dane nam jest spędzić zdecydowanie zbyt mało czasu. Pozostałe postacie drugoplanowe również wypadają zadowalająco. Moją szczególną sympatię wzbudził Ben Whishaw w roli Q. Natomiast postać nowej 007 oraz Madeleine nie przykuły mojej szczególnej uwagi, ich występ oceniam neutralnie.

Akcja i efekty specjalne to sól filmów o przygodach Jamesa Bonda. Tę część warto obejrzeć jednak dla samej warstwy wizualnej. Sceny z malowniczych włoskich miasteczek, jamajskie plaże oraz szkockie pustkowia zapierają dech. A gdyby tej uczty dla oka było jeszcze mało, w tle słychać zachwycającą muzykę Hansa Zimmera.

Na No Time to Die poszłam w dniu premiery, nie oglądając wcześniej żadnych zwiastunów ani nie czytając zapowiedzi czy recenzji. Historia porwała mnie bez reszty. Stwierdzam, że jest to najlepszy Bond, jaki powstał. Jeśli to pożegnanie z Agentem 007, jakiego znaliśmy, to nie można było zrobić tego lepiej.

Muzeolog, kulturoznawca, historyk sztuki (in spe). Najchętniej czyta literaturę faktu, a gdy nie czyta to ogląda - na ekranie, scenie czy wystawie.
0
Would love your thoughts, please comment.x