Diabeł w akompaniamencie mitologii nordyckiej i greckiej – recenzja komiksu “Lucyfer. Dziki Gon”

Lucyfer. Dziki Gon to trzeci tom serii o Gwieździe Zarannej w ramach Sandman Uniwersum. Tym razem nasz bohater robi wszystko, żeby nie wracać na tron piekieł, włączając w to zbudowanie domu czy ochronę pewnego życia.

Historia opiera się na przepowiedni, wygłoszonej przez Kassandrę, kobietę przebywającą w zaświatach starożytnej Grecji. Według niej Lucyfer, żeby przełamać proroctwo, musi ocalić bóstwo uciekające przed Dzikim Gonem. W międzyczasie dołączy do zabawy dobrze znany fanom uniwersum DC egzorcysta, John Constantine. Za to Odyn, który niegdyś dowodził Gonem, robi wszystko, by znów objąć tę funkcję. Sam diabeł po tych wydarzeniach spotyka się z Mazikeen – dawną kochanką. Potrzebuje jej pomocy do zlokalizowania bóstwa, które ukryło się w skórze człowieka. Musi zrobić to szybko, bo do poszukiwań dołącza żądny krwi Achilles…

Nie czytałam poprzednich tomów, jednak na szczęście nie jest to mocna przeszkoda. Historia jest jasna i klarowna, choć wypada znać podstawowe pojęcia z mitologii nordyckiej, jeśli chce się czytać bez przeszkód, jak na przykład Ragnarök. Myślę, że rozpoczęcie od trzeciego zeszytu trochę ograniczyło moje odczucia. Większe przywiązanie do bohaterów pozwoliłoby mi lepiej odebrać historię. Mimo wszystko spędziłam przyjemne chwile z tym komiksem. Moja dusza kociary nie mogła sobie odpuścić przeglądania po kilka razy scen z przybłędą, którego przygarnął Lucyfer. Na nieszczęście zapomniał powiedzieć ściganemu bóstwu, jak kot ma na imię, przez co otrzymał przydomek “Pan Wiercipiętek”. Uwielbiam te akcenty humorystyczne, są świetnie wyważone i odpowiednio poukładane, jak cięty humor Constantine’a.

Nie rozumiem w zasadzie jednego – po rysunku Johna z tyłu, spodziewałam się trochę większej roli w tym tomie. Skończyło się to na obecności w dwóch pierwszych rozdziałach, czym trochę się zawiodłam. Opis wydawniczy wygląda jak napisany przez osobę, która nie do końca zrozumiała, o co chodzi w komiksie – wydaje się, jakby to przez maga, Lucyfer musiał porzucić swoje spokojne życie, gdzie w rzeczywistości on sam udał się, by wysłuchać przepowiedni na swój temat.

Rysunki są przecudowne. Kreska przyjemna dla oka, wyrazista i ekspresyjna. Nie mam cienia wątpliwości co do emocji ukazanych na twarzach bohaterów. Na swój sposób postacie chwilami są przedstawione w uroczym stylu (jakby znaleźli mnie martwą, to pewnie za określenie Niosącego Światło w ten sposób). Kontrastuje to z brutalnymi scenami, a mimo wszystko stanowi wspaniałą całość. Polubiłam się z zamysłem rudowłosego Lucyfera oraz wystającymi kosmykami włosów symbolizującymi jego rogi, naprawdę ciekawe rozwiązanie! Koncept obrazów całostronicowych na końcu rozdziału jest wspaniały – pokazują mniej więcej, czego możemy się spodziewać dalej. Szczególnie zwróciłam uwagę na dwie ilustracje: z Constantinem i z Beverly – ściganym bóstwem. Jedna scena skojarzyła mi się z Wędrowcem nad morzem mgły Friedricha – nie wiem, czy takie było założenie, ale jeśli tak, to chylę czoła.

Za scenariusz odpowiadał Dan Watters, za rysunki Max i Sebastian Fiumara oraz Fernando Blanco. Tłumaczeniem zajęła się Paulina Braiter. Komiks ukazał się nakładem wydawnictwa Egmont, któremu serdecznie dziękuję za egzemplarz do recenzji.

Ostatecznie dobrze mi się czytało ten tom, ale nie jestem pewna czy chciałabym wrócić do tego odłamu Sandman Uniwersum. Może zaznajomienie się z poprzednimi tomami uwydatniłoby mocne strony, jednak na chwilę obecną wolę zostać przy głównej linii fabularnej. 

0
Would love your thoughts, please comment.x