Moskiewska gra w angielskim stylu — drugi tom losów kulawych koni Micka Herrona

fot. Patrycja / autorskie
fot. Patrycja / autorskie

O ile spodobała mi się pierwsza część cyklu, tak muszę przyznać, że Martwe Lwy wywołały we mnie dużo więcej emocji. Czy to oznacza, że autor się z każdą kolejną książką rozkręca? Mam taką nadzieję!

Jako że czytałam Kulawe konie przedtem, jestem w stanie, a nawet czuję, że powinnam przeprowadzić analizę porównawczą. Jednakże na wstępie też, chciałabym od razu rzucić przyjemną pochwałą. Drugi tom, owszem, jest powiązany z pierwszym, aczkolwiek ktoś, kto nie czytał poprzedniej powieści, wcale nie musi tego robić. Moim zdaniem to jedna z największych zalet pióra Herrona. Każdy, niezależnie jak trafił na jego tekst, z łatwością może zorientować się nie tylko w obecnej w danej książce fabule, ale też w ogólnym zarysowaniu postaci, ich charakterze, usposobieniu oraz relacjach z innymi. Ci zaznajomieni z utworami „pokrewnymi” wyłapią dodatkowe „smaczki” pozostawione przez autora.

Zanim przejdę do następnych segmentów recenzji, standardowo chciałabym ostrzec przed spoilerami. Osoby zainteresowane przeczytaniem Martwych lwów lub innego tomu z cyklu, prosiłabym o przejście do czterech ostatnich akapitów.

Podobieństwa i różnice

Jak pisałam wyżej, muszę wyjść od porównania, bo też wątpię, że bez tego będę mogła ocenić odrębnie tę konkretną książkę.

Z pewnością potrzeba było czasu, aby odpowiednio wciągnąć się w historię. Dopiero po jakichś 150 stronach zaczęłam z przyjemnością pochłaniać kolejne elementy układanki. Wydaje mi się, że to już kwestia stylu Micka Herrona. Najpierw podrzuca sensacyjną scenę, by zaraz ostudzić zupełnie zapał szarym życiem bohaterów. Następnie buduje stopniowo napięcie aż do punktu kulminacyjnego, a wszystko to na koniec spina klamrą — paralelą początku i końca. Pamiętam, że przy Kulawych koniach odczuwałam dokładnie to samo. Trzeba jednak przyznać, że autor dobrze wie, co robi i przynosi to koniec końców zamierzony efekt.

Co się tyczy różnic — sprawa moskiewskich cykad była o wiele bardziej skomplikowana niż ta z porwaniem Hassana. Poprzednia akcja zdegradowanych agentów dotyczyła bałaganu, w który wmieszał się Regent’s Park. Tym razem brakowało od „tych z góry” odpowiedniej reakcji i to właśnie Slough House od początku aktywnie działał za sprawą (może dla fanów serii być to nieco zadziwiające) zwykle leniwego Jacksona Lamba. Ba, nawet ośmielę się stwierdzić, że ekipa kulawych koni w Martwych lwach współpracowała z oficjalnym biurem MI5. Jednak, jak to ich pieszczotliwie nazywa przełożony, „banda nieudaczników” wykonała w tej części… lwią robotę.

Uśpieni Rosjanie

Piszę tę recenzję w bardzo trudnym politycznie momencie. Myślę, że trochę ta fabuła zgrała się z tym, co robiła i wciąż robi Rosja. Z jaką łatwością przychodzi im gra pozorów i wprowadzanie planów w życie. Nawet takich, w których życie ludzkie to tylko przeszkoda do osiągnięcia celu.

W tej książce dało się to wyczuć i być może mocniej na mnie także oddziałała ze względu na to, co obecnie się dzieje w związku z Ukrainą.

W każdym razie sprawa cykad, czyli uśpionych agentów na ziemiach brytyjskich, była niezmiernie interesująca. Pozostawili po sobie wiele tropów, a ich powolne odkrywanie przez grupę ze Slough House przynosiło ogromną satysfakcję i chęć rozwiązania całej zagadki jak najszybciej. Ponownie podejrzewałam, że wszystko zakończy się powodzeniem kulawych koni, nie spodziewałam się jednak, że powiązane ze sobą wskazówki dotyczą tylko jednej osoby (i złodzieja, z którym nawiązał współpracę). Również zaskoczył i jednocześnie zasmucił mnie fakt utraty kolejnego agenta z drużyny Lamba. Pojawili się w miejsce pustki nowi, owszem, też przy następnym tomie znów spotkamy się z jeszcze innym „nieudacznikiem”, ale gdy już wcześniej przyzwyczaiłam się i polubiłam jakąś postać, ciężko ominąć tę kwestię i ruszyć dalej bez świadomości, że pewien szpieg zginął, gdy przedwcześnie dowiedział się, o co chodziło.

Lamb i jego kontakty

Nie da się zaprzeczyć, że Jackson Lamb pozornie nie przypomina szpiega ani kogokolwiek, kto potrafiłby zrzeszyć wokół siebie tylu ludzi. W tekście nawet pojawia się pewna uszczypliwość narratora w stronę mężczyzny, że ten, śpiąc na ławce z kubkiem w ręku, otrzymał kiedyś drobną sumkę, bo wygląda jak bezdomny.

O samym starym wydze szerzej rozpisywałam się w recenzji dotyczącej pierwszego tomu. Tutaj chciałabym to nieco uzupełnić, a właściwie zaznaczyć, jak bardzo przydatni byli dawni przyjaciele.

Wiadomo, że Lamb jest, jaki jest, ale trzeba mu oddać to, że to piekielnie dobry agent. Sprawa cykad przywołała „demony przeszłości”, więc na własne oczy ujrzeliśmy tak naprawdę konkretną determinację, inteligencję Jacksona, a także jego siatkę starych kontaktów. To było, wydaje mi się, w tym wszystkim równie interesujące. Z pomocą tych, którzy pracowali, ale też nie działali już wcale dla MI5, nawet jako kulawe konie, wychodziły na światło dziennie coraz to nowsze fakty.

Chociaż ten mężczyzna to niechlujny i grubiański staruszek, to jego wiedza, intuicja oraz doświadczenie to coś, co inspiruje innych do działania.

Humor Herrona

Być może wcześniej tego nie zauważyłam albo nie zostało to odpowiednio wplecione, ale w Martwych lwach odkryłam okruchy komizmu. Nie raz zdarzyło mi się uśmiechnąć, bo znowu to narrator rzucił jakąś uwagę lub ciekawostkę albo Lamb… cóż, był sobą.

Niemniej tym bardziej spodobał mi się ten tom również ze względu na ten aspekt. Nie tylko czułam dreszczyk emocji, stopniowo rosnącą adrenalinę, smutek (ze względu na śmierć jednego z agentów), ale też miejscami rozładowywano napięcie zwyczajnym, brytyjskim humorem.

Groźniejsze zwierzę

W leadzie napisałam o tym, że Herron się rozkręca. Cóż, nie da się zaprzeczyć, że fałszywy terroryzm wobec niewinnego obcokrajowca a realne zagrożenie ze strony dawnego agenta KGB to spora różnica i zupełnie inne dawkowanie adrenaliny. Zaczęłam się zastanawiać, czy to ma związek z umieszczanymi zwierzętami w tytule. Oczywiście, każde z tych określeń ma swoje odpowiednie znaczenie, ale równocześnie wydaje mi się, że im groźniejszy ssak, tym trudniejszy i bardziej niebezpieczny wróg, a także obszerniejsza sprawa. Dlatego czekam ze zniecierpliwieniem na premierę trzeciego tomu!

I znowu błędy

W recenzji Kulawych koni poświęciłam osobny akapit na wskazanie bubli występujących w polskiej wersji tekstu. Tutaj również niestety się one pojawiły. Wyłapałam po drodze kilka, może kilkanaście literówek. Niektóre były dosyć oczywiste i od razu można zauważyć, że pozostały tam przez przypadek, część lekko dezorientowało czytelnika (jak wstawiona literka „e” zamiast „a” w słowie „chciałam”, która „zmieniła płeć” Shirley), ale najbardziej nie mogę wybaczyć tego, że w jednym miejscu Catherine Standish stała się… Caroline Standish. 

Ponownie przytoczę to, co pisałam we wcześniejszej opinii — ja doskonale zdaję sobie sprawę, jak trudna i czasochłonna jest praca nad takim tekstem, szczególnie jeśli mamy do czynienia z książką obcojęzyczną. Bardzo szanuję osoby, które przetłumaczyły, zredagowały ten utwór i dokonały korekty. Rozumiem, że próbowano szybko „wypuścić na rynek” drugi tom, skoro pierwszy sprzedawał się świetnie (co wnioskuję po dużych liczbach na lubimyczytac.pl), ale podkreślę to jeszcze raz — warto przejrzeć to ten dziesiąty czy jedenasty raz, przeczytać całość i upewnić się, że nie pojawiają się większe karygodne buble. Bo, umówmy się, w większości tekstów od czasu do czasu ktoś zostawi literówkę czy kilka, bo deadline goni i czasem ktoś przy poprawce nie zwróci uwagi, że się machnął. Jednak zmiana imienia bohaterki w jednym akapicie na coś zupełnie odmiennego… To już całkiem poważny błąd logiczny, który powinien być wyeliminowany.

Podsumowanie

I dotarliśmy do końca tej analizy! Trochę się rozpisałam, ale mam nadzieję, że dzięki temu niebojący się spoilerów lub ci, którzy przeczytali książkę, będą mieli solidne pole do własnych przemyśleń czy dyskusji.

Osobiście, zbierając wszystko do kupy, uważam, że z tomu na tom seria o Slough House staje się coraz bardziej interesująca. Mick Herron serwuje nam coraz to intensywniejsze fabuły okraszone jego specyficznym stylem zawierającym mnóstwo mrożących krew w żyłach akcji, opisów pełnych brytyjskich krajobrazów czy kultury, a także odpowiednią dawkę humoru. Książkę zdecydowanie polecam fanom thrillerów szpiegowskich, czy nawet komedii kryminalnych.

Chciałabym równocześnie odnieść się do części negatywnych komentarzy względem Kulawych koni, jakie zauważyłam na portalu lubimyczytac.pl, że to „średniaczek”. Cóż, zapewniam, że przy Martwych lwach tego się nie odczuje! A jeśli ktoś zdecydował się zrezygnować z dalszego czytania przygód ze Slough House, to jego strata! Z pewnością traci fantastyczny kawał tekstu.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu Insignis. Liczę, że będzie mi dane przeczytać następny tom i jak najszybciej go zrecenzować!

Jestem marzycielką, która myśli, że uda się jej kiedyś tam podbić rynek wydawniczy swoimi bazgrołami. Studiuję dziennikarstwo, a poza tym od niedawna pracuję jako grafik w jednym z wydawnictw. Interesuję się literaturą i muzyką (w szczególności rockiem/metalem alternatywnym). Jestem wymagającym czytelnikiem, dlatego często żartobliwie określam się jako „pani marudna” i tak też nazywa się mój bookstagram.
0
Would love your thoughts, please comment.x