Siostra Księżyca to drugi tom serii o magicznych siostrach. Każda obdarzona została inną mocą. Jako że występowały tutaj trzy główne postacie, myślałam, że dostaną one po jednej książce i będą w niej pełnić funkcję narratora. Tak się jednak nie stało i ta rola pozostała w rękach Vi.
Zaczynając przygodę z drugą częścią, naszły mnie pewne przemyślenia. Zaczęłam żałować, że autorzy nie stosują takiego rozwiązania jak platforma Netflix. Przed nowym sezonem jest minutowy urywek najważniejszych scen i wątków, by widz mógł sobie przypomnieć, co się do tej pory zdarzyło. A to dlatego, bo przerwa między wyjściem kolejnych części zazwyczaj trwa dłużej niż rok. Widz ma prawo nie pamiętać, co się wydarzyło. Tak samo jest z książkami. Bardzo przydatne byłoby krótkie streszczenie na początku. Myślę, że niejedna osoba doceniłaby taki zabieg.
Co do lektury to zaczęła się bardzo dynamicznie. Walka. Pełno akcji. Ciężko było mi wejść w tę historię. Czułam się, jakbym włączyła film w połowie seansu. Fabuła tak ruszyła do przodu, że musiałam się parę razy cofać. Na szczęście po paru stronach wróciłam na dobre tory i przypomniałam sobie najważniejsze wątki.
Nie może nikomu zaufać, bo wszystko w co dotąd wierzyła, okazuje się kłamstwem.
Już od początku dostaliśmy pełno negatywnych emocji. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Miałam ochotę krzyczeć, rzucać przedmiotami i w ogóle. Byłam zła na siebie, że dałam się tak łatwo podejść, ale jak to mówią: miłość oślepia. Skupiłam się na relacji dwójki pewnych osób i nie widziałam nic poza tym. Tutaj niskie ukłony dla autorki za napisanie tego w taki sposób, że czytelnik nie mógł się zorientować, co się zdarzy, przez co przeżył większy szok.
Byłam przekonana, że fabuła będzie przyjemna jak w pierwszej części. Zwykła lekka lektura. Myliłam się. Tak bardzo się myliłam. Od mniej więcej połowy książki byłam tak wciągnięta, że nie widziałam świata poza nią. Myślę, że było to też sprawką Aarvanda. Na początku strasznie go nienawidziłam. Okropny czarny charakter, ale… nie bez powodu mówi się: od nienawiści do miłości… Tak. Zakochałam się bezgranicznie. Jego relacja z Vi była bardzo urocza. Trochę jak takie końskie zaloty w podstawówce. Nienawidzą się i ledwo znoszą, ale to uczucie ewidentnie tam jest. Widać, że coś unosi się w powietrzu.
Nie mogłam znieść, jak skończyła się druga część. Przepłakałam ostatnie kilkanaście stron. Myślę, że gdyby nie to, że miałam od razu Siostrę Nocy, trwałoby to całą noc.
Radzę więc przygotować ciepłą herbatkę, chusteczki, kocyk i dać się ponieść historii Siostry Księżyca.
Odpowiedz